Kategorie
Bez kategorii

Nowa droga

Samorozwój i pogłębianie świadomości są moją pasją, sposobem na życie oraz ulepszaniem jakości relacji, jakie współtworzę. To niesamowite, jak bardzo może zmienić się życie w oparciu o to, co już mamy, co jest na wyciągnięcie ręki – o nas samych.

Wszystko, czego potrzebujesz do zmiany, ewolucyjnej jak i rewolucyjnej, masz w sobie. Odpowiedź na każde męczące Cię pytanie znajdziesz w swoim wnętrzu. I to nie jest bullshit. To moje osobiste doświadczenie. Nie musisz szukać niczego poza tym, co już masz. Nie musisz szukać na zewnątrz. A jeśli ktoś wmawia Ci coś innego, to dlatego, że chce na tym zarobić. Brutalna prawda. Nie musisz kupować żadnych przedmiotów.

Wystarczy wyłączyć wszystkie zakłócacze ciszy, jakie masz dookoła, by w milczeniu spotkać się ze swoją prawdą, i odkrywać ją, poznawać i rozgryzać kęs po kęsie. Może i brzmi na trochę łatwy proces, ale w rzeczywistości jest to cholernie trudne i wymagające zaangażowania, wytrwałości oraz czasu. Często wymaga także wsparcia, towarzystwa osoby trzeciej, doświadczonej w temacie, która zrozumie nasze trudności, wątpliwości oraz obawy, podtrzyma na duchu. A to, co przychodzi potem, jest jeszcze bardziej fascynujące i jeszcze trudniejsze… 😉

Wyobraź sobie, że jedziesz autem po błotnistej, polnej drodze podczas ulewnego deszczu. Grząski grunt, w przenośni i dosłownie. Droga trudna, ale znana Ci od lat. Próbujesz jechać dalej, zapanować nad sytuacją, choć nie jest to łatwe. Niedaleko, tuż obok pojawia się nowa, utwardzona droga. Nowa perspektywa. Bardziej komfortowa i bezpieczna. Chcesz na nią wjechać, wyrwać się z tego bagienka. Okazuje się ono na tyle lepkie, że nie puszcza Ciebie tak łatwo. Nie jest łatwo wyjechać z głębokich kolein. Ty jednak nie poddajesz się i próbujesz dalej się uwolnić, zmienić kurs. Nagle udaje Ci się, wjeżdżasz na nową ścieżkę, ale po chwili, zupełnie odruchowo zjeżdżasz na stare tory i znowu grzęźniesz w bagnie. Tak w skrócie wygląda działanie naszego mózgu, gdy próbujesz cokolwiek zmienić w swoim życiu, gdy pojawiają się nowe możliwości lub postanowisz powalczyć z nałogiem. Mózg jest energooszczędny i uwielbia jeździć utartymi ścieżkami na autopilocie. Każda próba wyrwania go z letargu wygląda jak to wyjeżdżanie z kolein.

Tego właśnie doświadczam w ostatnich dniach. W pewnej dziedzinie mojego życia, która jest skąpana w lęku i fałszywych przekonaniach od wielu wielu lat, dokonują się zmiany. Z jednej strony uwolniłam się od tych ograniczeń, wyjechałam z kolein, z drugiej jednak – ciało pamięta reakcje stresowe i nadal odczuwa lęk, jest zmęczone poruszaniem się po błocie, chociaż w rzeczywistości już tego nie ma. Głowa swoje, ciało swoje. A ja jestem gdzieś po środku i czuję się skołowana. To jest moment, kiedy do głosu dochodzi niesamowita właściwość naszego mózgu, czyli zdolność przystosowywania się do nowych warunków, poznawania nowych możliwości, odkrywania zupełnie innych rozwiązań – neuroplastyczność. Wiem, że jestem na dobrej drodze. Czuję to całą sobą. I choć powrót na stare szlaki jest kuszący, bo nie jest wymagający, wciąż pachnie dawną strefą komfortu, to ja jednak wolę zbudować nową. Gdzieś poza starym horyzontem.

Kategorie
Bez kategorii

Duchowość

Jakie są Twoje skojarzenia z tym hasłem?

Czym dla Ciebie jest duchowość?

Czy to słowo jest pełne życia? Dokąd Cię prowadzi?

A może jest ono martwe, obojętne? Zarezerwowane dla kilku wybranych.

W moim poczuciu duchowość to patrzenie w głąb siebie, samoświadomość. Jest to przestrzeń, w której odnajduję odpowiedzi na najważniejsze pytania, np. „kim jestem?”. Jest to ta część składowa mnie, która wartościuje wszystko inne, nadaje sens mojej sytuacji życiowej, moim wysiłkom, mojemu ciału, patrzeniu na siebie, świat i innych ludzi.

Bo czym jest nowy dzień, nowe szanse i możliwości, kiedy nie wiem, po co żyję i czego chcę? Czy będę umiała je właściwie wykorzystać? Jakie znaczenie ma moje życie, kiedy nie wiem, dokąd zmierzam i co ze mną będzie, gdy zasnę po raz ostatni? Ile warte są moje relacje i ile mam w sobie miłości, zrozumienia dla drugiego człowieka, kiedy nie rozumiem i nie kocham prawdziwie samej siebie? Świadomość nadaje sens i wartość każdej, nawet najmniejszej decyzji.

Jeśli chcesz nawiązać kontakt ze sobą, chcesz odnaleźć swoją głębię, „wejdź do swej izdebki”, zanurz się w swojej ciszy. Nie uciekaj przed tym, co tam zastaniesz, co usłyszysz. To jesteś Ty z całą Twoją historią życia. To Twoja prawda.

Nie oceniaj, nie wyrzekaj się. Przyjrzyj się temu, jak_ jesteś, zaakceptuj, przyjmij bez oceniania, weź w ramiona i ukochaj. Samego/samą siebie.

Duchowość to ta najgłębsza intymność, do której sami boimy się wejść. Tam czeka Bóg.

„A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie”

Mt 6, 6
Kategorie
Bez kategorii

Boskie frazesy

Bóg nigdy nie daje nam więcej, niż potrafimy udźwignąć.

Regina Brett „Bóg nigdy nie mruga”

Natrafiłam dziś na ten cytat na Facebooku. Dał mi do myślenia.

Jeszcze kilka lat temu, gdy byłam zaangażowana w Duszpasterstwo Akademickie KUL, codziennie chodziłam na Mszę i byłam po kokardę wypełniona chrześcijańskim nauczaniem, brałam tego typu frazy za pewnik. Tak jest i już. Bóg daje tyle, ile jesteś w stanie udźwignąć. Skoro dowala w ciul, aż ryjesz gębą o glebę, to znaczy, że jest to potrzebne. Jesteś psychicznie wrakiem człowieka? Widocznie masz tyle siły, że dasz radę. Z modlitwą i nadzieją. Cierpienie uszlachetnia. Upodabniasz się do Chrystusa etc.

Dziś wysadza mi korki.

Bóg nigdy nie daje więcej?

A gwałcone przez wiele lat we własnych domach dzieci?

A bezdomni zamarzający pod mostem?

A ci, których choroba zmusza do życia ze strasznym bólem lub do konania w męczarniach?

A ci żyjący z syndromem stresu pourazowego po doświadczonej traumie?

A ci, którzy na własne oczy widzieli śmierć najbliższych podczas wojny?

A ofiary holocaustu? Wszystko było na miarę ich możliwości? To gdzie one teraz są?

To zaledwie kilka przykładów z całego ogromu cisnących się na myśl.

Naprawdę? Bóg – sadysta siedzi na chmurce i obmyśla, czy już wystarczy, czy jeszcze dorzucić parę wstrząsów? No przecież nigdy nie daje za dużo. A jeśli uznasz, że jednak za dużo, masz dość i postanowisz skrócić swoje ziemskie cierpienia… Popełniasz grzech ciężki. Trafiasz do czyśćca, by całą wieczność pokutować za swoje grzechy. On nie daje za dużo. To ty za mało się modlił_ś, ufał_ś i wierzył_ś.

Nie chcę takiego boga.

Tak sobie teraz myślę… Gdy tylko na jakimś spotkaniu duszpasterskim ktoś poruszył temat sensu i konieczności cierpienia, księża najczęściej zasłaniali się odpowiedzią „to wielka tajemnica, tajemnica wiary”. Nie wystarczała mi taka odpowiedź.

Cierpienie nie uszlachetnia.

Cierpienie upadla, niszczy, odbiera godność i człowieczeństwo.

Znam tak wiele rodzin, w których ktoś popełnił samobójstwo, bo nie wytrzymał presji, nie dźwignął problemów, nie miał sił, nie widział nadziei, poddał się… Niech jakiś ksiądz mi udowodni, że ta rodzina jest bardziej szlachetna od innych. Niech wykaże mi, na czym polega szlachetność dzieci, które nabyły tę cechę dzięki temu, że ich ukochany tatuś skończył na sznurze.

Tajemnica wiary?

Kategorie
Bez kategorii

Zatrucie

14 września 2023, czwartek. Piękny dzień. Dla mnie drugi jako 33-latka. Jest git. Lubię swój wiek i czuję ogromną wdzięczność za każdym razem, gdy rano otwieram oczy. Choć dziś jest deszczowo, to jednak jest to kolejna niepowtarzalna okazja, by wykorzystać ten czas na życie. Wartość dodana tego dnia – warsztaty mindfulness, które tworzę i prowadzę dla Fundacji Inicjatyw Rozwojowych Inspira w ramach Wakacyjnej Akademii Self – Care. Cudowna sprawa! Uwielbiam to robić – spotykać się z ludźmi, rozmawiać z nimi, poznawać ich historie, do których zapraszają też mnie z moimi warsztatami. Niesamowite jest odkrywanie, w jakiej są sytuacji życiowej, co przeżywają, czego szukają, za czym tęsknią, czego potrzebują. Ogółem – co ich motywuje do tego, by stwierdzić „skorzystam z warsztatów mindfulness, zapiszę się, pojadę”. Fascynujące! Przynajmniej dla mnie. 😉

Tak więc nadszedł ten dzień. Po 6 rano obudził mnie nie budzik, a zatrucie pokarmowe. Pomyślałam: „,ksd,ksxdlkd,kdaezaswaWHJ,K.LAZSASZDM,KASZ,K,,AS,knbvgfcddcgfbnhmjl,ihgsdhfhcgiuopmhjuytgrefehyjumngfdgret4678j” (tu kilka uderzeń w klawiaturę, by oddać tamtejszy stan mojego umysłu. Klawiatura przyjęła to dość spokojnie.). Tłumacząc na polski: „Motyla noga! Nawaliłam! Nie dam rady poprowadzić warsztatów. Zawiodłam ich! Organizatorów i uczestników. Zawiodłam siebie. Nie wiem, co gorsze.”. Dałam sobie czas do 9. Jak mi magicznie nie przejdzie (nie wiem, na co czekałam), to zadzwonię i odwołam warsztaty. Godzina nadeszła, zadzwoniłam, odwołałam. Usiadłam i zaczęłam rozmyślać. Szybko zrozumiałam, na co czekałam A w zasadzie co odwlekałam. Odwołanie warsztatów jest dla mnie gorsze do przyjęcia niż to zatrucie pokarmowe, tworzenie i przygotowywanie warsztatów z prowadzeniem włącznie. Dramat. Dramat odpuszczania.

„Zawiodłam oczekiwania. Swoje i innych. Powinnam dać radę. Powinnam nie chorować oczywiście. Co ja wczoraj zjadłam, że mi zaszkodziło? Po co to jadłam!?” Już zapomniałam, że wczoraj był taki dzień, kiedy obiad zjadłam po godz. 20, a cały dzień przeżyłam na śniadaniu. Zdarza się. Czyżby to pstryczek w nos (dosłownie w żołądek) od organizmu za brak szacunku i nadmierne eksploatowanie? Być może. Tym bardziej, że rozważałam, czy zjeść o 20 obiad, czy pójść na zaplanowany trening. Serio.

Tak się teraz zastanawiam, co mi faktycznie zaszkodziło. Czym się strułam. Jedzeniem? Czy może nadmiernymi oczekiwaniami, powinnościami, które środowisko, rodzina, szkoła, kultura z kościołem na czele rzucały na moje barki przez większość życia? Może to powinności, które sama sobie narzucam, a potem kosztem równowagi psychicznej i zdrowia próbuję im sprostać?

„Nie wolno ci być słabą. Nie wolno nie dać rady. Zobowiązałaś się, to rób, choćbyś miała zdechnąć. Jak zawiedziesz czyjeś oczekiwania, nikt ci już nie zaufa. Powinnaś się poświęcić dla dobra sprawy! Ci ludzie oczekują Twoich warsztatów, potrzebują ich, powinnaś więc im pomóc! Co z ciebie za specjalista?! Nie jesteś godna zaufania, a chcesz świadczyć usługi związane z poprawą samopoczucia i zdrowia psychicznego. Przecież to niepoważne. Czy ta Fundacja jeszcze będzie chciała z tobą współpracować po tym wszystkim…? Tak ich zawiodłaś. Muszą teraz odwołać dzisiejsze spotkanie, tłumaczyć się za ciebie, organizować termin zastępczy. Wstyd!” – swobodnie płynące myśli. Oskarżenia, wzbudzanie poczucia winy, wstydu, zaniżanie poczucia wartości, odbieranie kompetencji. Trucizna sącząca się od głowy po całym krwioobiegu. Tylko dlatego, że moje ciało chwilowo nie jest kompatybilne z wgranym oprogramowaniem duchowym. Wgrane oprogramowanie umysłowe natomiast działa na najwyższych obrotach, ale jego 5 minut już minęło. Wyciszam się. Ostrożnie sięgam po herbatę.

Jest czwartek 14 września, godzina 10.10. Przeżywam dramat odpuszczania. Przerabiam wielką lekcję odpuszczania. Sobie odpuścić jest najtrudniej. Miałam poprowadzić warsztaty dla innych, a tu życie zorganizowało warsztaty dla mnie samej. Siedzę na balkonie owinięta w koc, kropi deszcz, wiatr rozwiewa moje i tak jeszcze nieuczesane włosy. Herbata mi stygnie. A we mnie dzieje się rewolucja. Stało się, warsztaty odwołane. Teraz jeszcze nauczyć się odpuszczać… Z każdym oddechem czuję, jak trucizna oskarżających myśli opuszcza moje ciało. Może odważę się na lekkie śniadanie.

Kategorie
Bez kategorii

Czy jestem wierząca?

To pytanie w naszym kraju, naszym kręgu kulturowym pada zawsze w odniesieniu do wiary w Boga w Trójcy jedynego, do religii jedynej słusznej – katolickiej. Bo, wiadomo, innych religii nie ma. 😉 Śmichu – chichu, a ja sama tak myślałam przez większość życia. Innej opcji nie brałam pod uwagę bo to grzech przecież. „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną!” etc. Jeśli w coś wierzysz, to wiadomo o Tobie już wszystko. Jeśli mówisz, że nie wierzysz, to też wiadomo o Tobie wszystko. Oni wiedzą. Wiedzą lepiej od Ciebie. Wszechwiedzący osądzający w imię miłości Chrystusowej.

A ja powiem Wam, że odkąd odeszłam z KK i przeszłam proces oczyszczenia, uwolnienia od ograniczających przekonań (temat grzechu, szatana, piekła, potępienia, wstydu i, oczywiście, poczucia winy miały zdecydowany wpływ na całe moje życie), poczułam wreszcie duchową wolność. Nigdy wcześniej nie byłam tak głęboko wierząca, jak teraz. Nawet wtedy, gdy chodziłam na msze i adoracje codziennie. Dlaczego tak jest? Mam swoją teorię.

Temat grzechu, szatana i zbawienia, które pochodzi z zewnątrz (w KK zbawienie przez krzyż pochodzi od boga, który jest w niebie) dotyczy wyłącznie religii. Poza nią nie ma grzechu pierworodnego – wrodzonego poczucia winy i wiecznego lęku przed potępieniem ani ślepego oczekiwania, że ktoś inny da mi to, czego najbardziej potrzebuję. Człowiek jest słaby, upada, dlatego potrzebuje księży, ekhm… znaczy bożej łaski i sakramentów, aby się oczyścić. Do kolejnego upadku, kiedy to znowu potrzebuje księdza. Sakramentu. Damn it! Kiedy wyrwałam się z tego systemu, kiedy uwolniłam się z tej hierarchii, nagle uruchomiły się w mojej głowie funkcje do tej pory zablokowane pod pretekstem grzechu. Otworzyły mi się oczy, wróciło samodzielne myślenie. Bez lęku i poczucia, że ksiądz zawsze wie lepiej. I to jest clue całej sprawy: wolność. Wolność od lęku i poczucia winy, a są to dwa potężne religijne oręża do manipulowania, wykorzystywania i zniewalania nieświadomych, zagubionych owieczek. Ta wolność mnie ocaliła.

Nie boję się potępienia, bo tu, gdzie jestem, nie ma potępienia. Potępiana byłam w kościele. Nie boję się już grzechu, bo poza religią nie ma grzechu. Nie boję się piekła, bo przez nie przeszłam i przetrwałam. Nie boję się, że nie zasłużę na zbawienie z zewnątrz, bo to obłuda. A krzyż – cierpienie wcale nie uszlachetnia. Niszczy człowieka doszczętnie, upadla, miesza z błotem. Uszlachetnia powstawanie z bagna, oczyszczenie, wewnętrzna siła. Nie ma dla mnie miejsca w religii, bo już się nie boję. Nie ma takiego argumentu w religii, bym zechciała tam zostać i nadal pozwalać na upodlenia.

Kiedy odeszłam z kościoła, przestałam się bać i zaczęłam wierzyć naprawdę. Weszłam w duchowość daleką od jakichkolwiek religii. Za lęk podziękuję, już mi wystarczy.

Religia jest dla ludzi, którzy boją się
piekła.
Duchowość jest dla tych, którzy
już tam byli.

David Bowie
Kategorie
Bez kategorii

Matkowe helpunku

Cześć! To znowu ja, Magda. Minęło trochę czasu od ostatniego wpisu. Za niecały miesiąc skończę 32 lata. Studiuje psychologię, tworzę autorskie kursy mindfulness i coraz bardziej odnajduję się w roli nauczycielki uważności. Tak pięknie to brzmi w teorii. W praktyce wygląda to tak, że mam dwoje dzieci, które na czas wakacji są, oczywiście, w domu. Do głowy mi nie przyszło, by zapisać je na dyżury wakacyjne do ich placówek czy jakkolwiek inaczej zorganizować im czas. Czyżby malutki, słodziutki autosabotaż? W najczystszej postaci.

Tak więc siedzimy w domu, kisimy się we własnym sosie. Ja próbuję z nimi przetrwać. One próbują nie zginąć z nudów ze mną. Tak, nie jestem tym typem mamusi, która wymyśla dla swoich pociech setki kreatywnych aktywności dziennie. Jestem z tych, które zdecydowanie walczą o przetrwanie. Staram się być przede wszystkim zadowoloną z życia kobietą, usatysfakcjonowaną swoim rozwojem i spełniającą się zawodowo, by dawać im dobry przykład. Szczęśliwa mama, to szczęśliwe dzieci. Jednak w wakacje nie umiem. Resztką sił chcę wierzyć, że jakoś to wszystko da się, tylko ja błądzę i nie wiem jak.

Siedzę sobie teraz z lapkiem na kolanach. Dzieciaki ganiają po mieszkaniu, piszczą, rozrzucając wokół wszystko, co wpadnie im w ręce. Obiadu nie zjadły, bo po co go jeść. A mnie coraz bardziej ogarnia poczucie zrezygnowania, smutek, żal i frustracja z powodu tego, jak aktualnie wygląda moje życie, „to do” lista, stan mieszkania i konta w banku. O stanie psychicznym nie wspominająć.

A co z moimi planami rozwojowymi? Gdzież ma kariera zawodowa? Co z praktykami studenckimi, które także, a jakże, same się nie zrobią? W tym miejscu mam ochotę pocieszyć samą siebie, że do września niedaleko, że dzieciaki niebawem wrócą do szkół, a ja na kilka godzin dziennie przestanę być odpowiedzialna za każdą jedną chwilę ich życia i rozwoju. I próbuję przez chwilę nie myśleć o aktualizowaniu bazy wirusów/bakterii/pasożytów, która czeka na wrzesień jeszcze bardziej, niż ja…

Jeśli kiedyś przeczyta to jakaś mamuśka, to pamiętaj- nie załamuj się! Głowa do góry! Damy radę! Bo jak nie my, to kto? Przecież będzie lepiej. Musi być. Kiedyś. Prawda?…

Kategorie
Bez kategorii

Mój fundament

Kilka tygodni temu rozpoczęłam kurs redukcji stresu mindfulness (MBSR) metodą Jona Kabat – Zinna. Wiąże się on z codzienną samodzielna praktyką medytacyjną skanowania ciała, dodatkowymi ćwiczeniami uzupełniającymi, a także cotygodniowym spotkaniem w grupie. Kurs trwa 8 tygodni. Dzisiejsza praktyka grupowa dotyczyła Wszystkich Świętych i Święta Zmarłych, co było naturalną koleją rzeczy. Pamięć o przodkach, śmierć, przemijanie… Co to dla Ciebie znaczy? Co czujesz, gdy o tym myślisz?

Moja pierwsza myśl, to zakotwiczenie, powrót do korzeni. Ukłon w stronę moich przodków, mojego rodu. Jestem im wdzięczna za całe bogactwo, z jakiego mogę teraz korzystać, jakie mogę przekazać moim dzieciom. Czuję ogromną wdzięczność za wszystko, co zrobili, bym mogła być tu, gdzie jestem. Zostawili mi w spadku niesamowity potencjał, który odkrywam, na bazie którego buduję swoją rzeczywistość.

Kolejnym krokiem jest pogodzenie się z tym, co było trudne, przykre, a czego nie mogę zmienić. Zaakceptowanie dawnych błędów i upadków. Sięgam po ten zbiór doświadczeń, by wyciągnąć nowe wnioski i upewnić się, że wszystkie lekcje zostały odrobione. Niczego nie żałuję. Ze wszystkiego czerpię. Jestem teraz silniejsza, mądrzejsza i bardziej otwarta na nowe.

To, co było, jest dla mnie ważne. Moja przeszłość to mój fundament. Na nim powstaje moje teraz, moje jestem. Na tej podstawie opieram plany na jutro.

Szczerze uwielbiam aurę towarzyszącą dniom na przełomie października i listopada. Zatrzymanie, tajemnica, wdzięczność, bliskość, pamięć, pogłębiona duchowość, samopoznanie, samoświadomość, wzrastanie w siłę. Szacunek wobec tego, co było, by lepiej zrozumieć i pełniej przeżyć to, co jest.

Z roku na rok mam coraz więcej powodów, by odwiedzać cmentarze. Smutek i tęsknota mieszają się z radością i wdzięcznością za każdą chwilę spędzoną z tymi, których już nie ma, każdą rozmowę, każdy najmniejszy gest. Dziękuję.

Każdemu kiedyś ktoś bliski umiera,
między być albo nie być
zmuszony wybrać to drugie.
 
Ciężko nam uznać, że to fakt banalny,
włączony w bieg wydarzeń,
zgodny z procedurą;
 
prędzej czy później na porządku dziennym,
wieczornym, nocnym czy bladym porannym;
 
i oczywisty jak hasło w indeksie,
jak paragraf w kodeksie,
jak pierwsza lepsza
data w kalendarzu.
 
Ale takie jest prawo i lewo natury.
Taki, na chybił trafił, jej omen i amen.
Taka jej ewidencja i omnipotencja.
 
I tylko czasem
drobna uprzejmość z jej strony –
naszych bliskich umarłych
wrzuca nam do snu.

Wisława Szymborska
Photo by Dhivakaran S on Pexels.com
Kategorie
Bez kategorii

Puść to

Dziś podczas przygotowywania obiadu poczułam napięcie w ciele. Jakby strach znowu zaczął blokować wszystko, co robię, co chciałabym zrobić. Niekoniecznie w kontekście jedzenia.

Poczułam w sobie ciężar blokad i fałszywych przekonań, jakie noszę w sobie przez całe życie. Zaczęłam zadawać sobie pytanie, skąd to w sobie mam? Dlaczego to do mnie przyszło? Dlaczego teraz? Czułam, że to nie jest moje. To nie jest zgodne z tym, w co wierzę, czego na najgłębszych płaszczyznach pragnę i potrzebuję. Odpowiedź przyszła po chwili – zawsze jak gąbka przyjmowałam stany emocjonalne innych ludzi, zwłaszcza tych, którzy chcieli mieć na mnie wpływ. Rodziców, nauczycieli katechetek, księży etc. Nie nauczono mnie stawiania granic. Nie umiałam powiedzieć „nie”. Nie wiedziałam, kiedy mogłabym to zrobić, w jakiej sytuacji. Myśli i emocje innych przyjmowałam za swoje. Inni zawsze wiedzieli lepiej, co powinnam, a czego nie, i dlaczego. Tak że tak…

Z drżącym ze strachu i napięcia ciałem powiedziałam sobie w środku „to nie jest mój strach. To nie są moje ograniczenia. Tylko ich.”, i poczułam, jak bardzo to ze mną rezonuje. Jak bardzo wyzwala. Poczułam ulgę, moje ciało zaczęło się rozluźniać. Puściłam to, co nie było moje. Przestałam kurczowo trzymać się tego, w co nie wierzę, co nie jest zgodne z moim sercem.

To kolejny mały – wielki krok w kierunku wyzwolenia, odzyskania siebie. Krok w stronę mojej prawdy. Krok w stronę samej siebie i swoich planów.

Kategorie
Bez kategorii

Kim jesteśmy, dokąd tuptamy, drogie Mamy…?

Oddałam swoim dzieciom 6 lat życia. Podporządkowałam się im całkowicie. Nie dyskutowałam z losem, nie buntowałam się. Zrobiłam to dobrowolnie. Uznałam, że tak będzie najlepiej. Czas pokazał, że każda inna decyzja byłaby o wiele trudniejsza w realizacji, z wielu przyczyn. A teraz moje dzieci idą do szkoły i przedszkola. Nadszedł czas na odcięcie pępowiny. Nie dzieciom, lecz mnie. One beze mnie radzą sobie świetnie.

A co ze mną? Mówi się, że dziecko oddziela się od matki nie w momencie, kiedy wyprowadzi się z domu, usamodzielni się finansowo czy zmieni miasto, bo wyjedzie na studia. Dzieje się to w momencie porodu. Już nigdy nie powtórzy się ta bliskość. Z każdym kolejnym dniem dziecko jest coraz dalej. O włos, o oddech, o krok. Jego samodzielność jest na wagę złota i zachwyca każdego rodzica.

Nie chodzi mi o to, że zyskam kilka godzin dziennie na swoje sprawy, kiedy pociechy będą w swoich placówkach. Albo że wreszcie wypiję ciepłą kawę, bo z tym poradziłam sobie już dawno, kupując kubek termiczny. 😉 Podskórnie czuję, że to jest czas stworzenia siebie na nowo i stworzenie tych „swoich spraw”. Odzyskania siebie, swojej wewnętrznej równowagi, samodzielności także. Czas odkurzenia swoich marzeń i planów. Czas poszukiwania możliwości na realizowanie siebie na wielu płaszczyznach, bo do tej pory byłam mamą na dwa etaty, dzień i noc.

A kim ja jestem poza byciem mamą? Kim chcę być? Jaki przykład chcę dać swoim dzieciom, jaki wzór kobiety – żony – matki chcę im przekazać? Myślę, że to jest dobry czas na szukanie odpowiedzi na te pytania. Na założenia, czego nie chcę, także. Wierzę, że przed nami wiele lat wspólnego życia, a żadnej chwili nie uda się powtórzyć ani zatrzymać. Natomiast ja zatrzymać się potrzebuję, by podjąć decyzje zgodne z tym, co czuję, a następnie ruszyć z kopyta w życie i dotrzymywać mu kroku. Dotrzymywać kroku sobie samej i im.

„Nic dwa razy się nie zda­rza

i nie zda­rzy. Z tej przy­czy­ny

zro­dzi­li­śmy się bez wpra­wy

i po­mrze­my bez ru­ty­ny.

Choć­by­śmy ucznia­mi byli

naj­tęp­szy­mi w szko­le świa­ta,

nie bę­dzie­my re­pe­to­wać

żad­nej zimy ani lata.”

Wisława Szymborska
Kategorie
Bez kategorii

Czułość

Lubię to słowo. Ma przyjemne brzmienie i dobrą energię. Oznacza serdeczność, miłość, wrażliwość. Wyobrażasz sobie, jak by ono brzmiało wykrzyczane w złości? Co najmniej komicznie.

Czułość. Mam same dobre skojarzenia, miłe wspomnienia bliskich relacji. Kiedy ktoś nie tylko słucha, ale słyszy i rozumie. Kiedy można przejrzeć się w oczach drugiej osoby. Kiedy nikt nie ocenia, a przyjmuje bez zastrzeżeń i pozwala być sobą, w prawdzie.

Ale czy umiemy być czuli wobec samych siebie? Czy umiemy stworzyć tak bliską relację ze sobą? Słuchać siebie, przyjmować, akceptować, kochać i troszczyć się?

Kiedy ostatnio siebie przytulił_ś? Z miłością, szacunkiem i wdzięcznością. Kiedy wsłuchał_ś się w swoją ciszę, usłyszał_ś głos swojego serca?

Wszyscy doskonale wiemy, co wypada, a czego nie. A jakie są nasze pragnienia? Jakie tęsknoty? Jakie smutki? Gdzie jest nasza, moja, Twoja prawda?

Poświęć sobie czas w tym tygodniu. Usiądź jak z przyjacielem i tak słuchaj, aby usłyszeć. Przyjmij to, co usłyszysz, z akceptacją i otwartością. Bądź swoim czułym przyjacielem. Pokochaj siebie.

Kategorie
Bez kategorii

Apteczka pierwszej samopomocy

O wybuchu wojny w Ukrainie dowiedziałam się w rodzinnym domu, gdzie spędzałam z dziećmi ferie zimowe. Obecność najbliższych, dużo radości, ciepła, bliskości… Tragedia za wschodnią granicą. Strach, przerażenie, panika, lęk, bezradność, bezsilność, niedowierzanie. Nie potrafiłam tego pojąć, za wszelką cenę starałam się wyprzeć tę informację. Nie chciałam w to uwierzyć.

Wróciliśmy do domu wcześniej, niż planowaliśmy. Pamiętam dobrze ten wieczór, a w zasadzie piątkową noc, koło godz. 2. Dzieci już dawno spały, mąż także, a ja przeglądałam informacje w sieci. Siedziałam skulona na kanapie, jakbym zapadła się w siebie. Czułam napięcie w całym ciele, drżenie mięśni jakby z zimna, ucisk w klatce piersiowej, gulę w gardle, łzy w oczach, duszność. Mogę to porównać do leżenia pod stertą kamieni, a każda kolejna informacja była jak dorzucanie kolejnych ciężarów. Z trudnością łapałam oddech. Nagle przyszedł do mnie mąż, przytulił mnie i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, w jakim jestem stanie i co tak naprawdę robię sobie pochłaniając wiadomości o walce. Zaparzyłam sobie ziółka na uspokojenie, otuliłam się w ciepły koc i zaczęłam myśleć nad tym, czego potrzebuję, aby nie zatracić się w tym informacyjnym chaosie, aby nie tracić równowagi psychicznej. Przecież życie toczy się dalej, świat się nie zatrzymał. Nadal mam dom, rodzinę, dzieci i mnóstwo obowiązków każdego dnia.

Wypracowałam sobie schemat działania na ten trudny czas. Streszczę go w kilku punktach:

  1. Ograniczenie dostępu do stresujących wiadomości. Niby banał, a jednak od tego trzeba zacząć. Nikomu się nie polepszy od nieustającego aktualizowania informacji na temat wojny, a oglądanie w kółko tych samych nagrań z bombardowania czy strzelanin nie wpłynie na wynik walki. Tracimy natomiast mnóstwo energii, którą moglibyśmy wykorzystać na pozytywne działanie. Ja postanowiłam, że będę czytać doniesienia zza wschodniej granicy 2-3 razy na dzień. Absolutnie nie przed snem, ponieważ powoduje to u mnie duże problemy z zasypianiem.
  2. Wyrozumiałość. Nie wymagaj od siebie 100% w każdej dziedzinie, w której do tej pory działał_ś. Zwolnij trochę. Daj z siebie tyle, ile możesz w danym momencie. Bez wyrzutów sumienia, bez pretensji i poczucia winy. Z nadzieją, że niebawem wszystko wróci do normy.
  3. Ukochaj siebie. Właśnie teraz, w tym trudzie, stresie i lęku. Okaż sobie czułość. Rób to, co wprawia Cię w dobry nastrój. Może to być muzyka, ulubiona herbata/kawa, książka, która od dawna patrzy na nas z utęsknieniem. Może telefon do bliskiej osoby. Coraz chętniej świeci słońce, a więc spacer, najlepiej w cichym, spokojnym miejscu, w otoczeniu zieleni. Okaż szacunek swojemu stroskanemu ciału, nadwyrężonej psychice. Pokaż sobie, że umiesz i lubisz zatroszczyć się o siebie.
  4. Samoświadomość. Daj sobie czas i przestrzeń na to, co aktualnie czujesz. Jeśli masz z kim o tym porozmawiać, to super, korzystaj. Jeśli nie masz, lub nie umiesz/ nie lubisz/ nie chcesz rozmawiać, to weź kartkę, długopis i pisz, pisz i pisz. Wypisz się, przelej na papier to wszystko, co Cię męczy, co przytłacza, co przeraża, co daje nadzieję. Jest to skuteczne na wielu poziomach. Przede wszystkim nawiązujemy kontakt ze swoim wnętrzem, z emocjami i uczuciami. Uczymy się je identyfikować, lokalizować, nazywać. Oswajamy je, a to, co oswojone, już nas nie przeraża. To bardzo ważna umiejętność dla świadomego przeżywania swojego życia. Pisanie pomaga też złapać dystans wobec swoich emocji. Daje możliwość uświadomienia sobie, że nie jesteś swoim strachem, nie jesteś przerażeniem, nie jesteś tym, co czujesz. One mijają, Ty trwasz. Przelanie swojego wnętrza na papier daje poczucie ulgi. Zalecam korzystać z tego narzędzia zawsze wtedy, gdy czujemy się przytłoczeni i zdezorientowani.
  5. Joga i medytacja – mój fundament. Idealny sposób na uspokojenie natłoku myśli, ukojenie emocji, na bycie w ciele, kontakt ze sobą, uważność, samoświadomość, obecność, a także rozluźnienie napięcia w ciele, złagodzenie nerwobóli.
  6. Oddech. Nie mogę o nim nie wspomnieć. Taka podstawa, a tak często zapominamy prawidłowo oddychać. Silne nieprzyjemne emocje spłycają oddech, dlatego warto pamiętać o tym, by świadomie go wydłużać. Brać głęboki, spokojny wdech i długi wydech. Najprostsza metoda uspokojenia ciała i umysłu.
  7. Szukanie dobra. Nic tak nie uczy wdzięczności, jak świadomość, że dosłownie w jednym momencie możesz stracić wszystko… Dlatego doceniam to, co mam. Każdą drobną rzecz, każdy mały gest, każdą relację, każdą możliwość. Szukam w sobie zachwytu nad poranną kawą, nad naleśnikami z dżemem wiśniowym, śmietanką i migdałami. Poświęcam dzieciom jeszcze więcej czasu i uwagi. Jeszcze bardziej staram się wywołać uśmiech na ich pięknych, niewinnych buziach. Jeszcze bardziej dbam o relacje, pamiętam o bliskich, dzwonię, rozmawiam, spotykam się, chcę przy nich być.
  8. Gdy już zrobiliśmy wszystko, by ukoić zdruzgotane nerwy, można zastanowić się nad sposobami działania. W sieci jest mnóstwo informacji na temat sprawdzonych i bezpiecznych zbiórek na rzecz Ukrainy, a także wiele sposobów pełniejszego zaangażowania się w pomoc poszkodowanym (transport, noclegi, opieka nad dziećmi, pomoc zwierzętom etc.). Pamiętaj jednak, że możesz pomóc, ale nie musisz. Podejmij tę decyzję w zgodzie ze sobą, z tym, co czujesz i jakie masz zasoby (czasowe, finansowe, emocjonalne, zdrowotne).

To moje sposoby radzenia sobie w tej trudnej sytuacji. Może znajdziesz tutaj coś, co Cię wesprze w tym niepewnym czasie. Nie krępuj się, śmiało korzystaj. A jeśli nie, szukaj swoich własnych sposobów. Zachęcam do podróży w głąb siebie.

„What you pay attention to grows”

Geneen Roth