Kategorie
Bez kategorii

Mój fundament

Kilka tygodni temu rozpoczęłam kurs redukcji stresu mindfulness (MBSR) metodą Jona Kabat – Zinna. Wiąże się on z codzienną samodzielna praktyką medytacyjną skanowania ciała, dodatkowymi ćwiczeniami uzupełniającymi, a także cotygodniowym spotkaniem w grupie. Kurs trwa 8 tygodni. Dzisiejsza praktyka grupowa dotyczyła Wszystkich Świętych i Święta Zmarłych, co było naturalną koleją rzeczy. Pamięć o przodkach, śmierć, przemijanie… Co to dla Ciebie znaczy? Co czujesz, gdy o tym myślisz?

Moja pierwsza myśl, to zakotwiczenie, powrót do korzeni. Ukłon w stronę moich przodków, mojego rodu. Jestem im wdzięczna za całe bogactwo, z jakiego mogę teraz korzystać, jakie mogę przekazać moim dzieciom. Czuję ogromną wdzięczność za wszystko, co zrobili, bym mogła być tu, gdzie jestem. Zostawili mi w spadku niesamowity potencjał, który odkrywam, na bazie którego buduję swoją rzeczywistość.

Kolejnym krokiem jest pogodzenie się z tym, co było trudne, przykre, a czego nie mogę zmienić. Zaakceptowanie dawnych błędów i upadków. Sięgam po ten zbiór doświadczeń, by wyciągnąć nowe wnioski i upewnić się, że wszystkie lekcje zostały odrobione. Niczego nie żałuję. Ze wszystkiego czerpię. Jestem teraz silniejsza, mądrzejsza i bardziej otwarta na nowe.

To, co było, jest dla mnie ważne. Moja przeszłość to mój fundament. Na nim powstaje moje teraz, moje jestem. Na tej podstawie opieram plany na jutro.

Szczerze uwielbiam aurę towarzyszącą dniom na przełomie października i listopada. Zatrzymanie, tajemnica, wdzięczność, bliskość, pamięć, pogłębiona duchowość, samopoznanie, samoświadomość, wzrastanie w siłę. Szacunek wobec tego, co było, by lepiej zrozumieć i pełniej przeżyć to, co jest.

Z roku na rok mam coraz więcej powodów, by odwiedzać cmentarze. Smutek i tęsknota mieszają się z radością i wdzięcznością za każdą chwilę spędzoną z tymi, których już nie ma, każdą rozmowę, każdy najmniejszy gest. Dziękuję.

Każdemu kiedyś ktoś bliski umiera,
między być albo nie być
zmuszony wybrać to drugie.
 
Ciężko nam uznać, że to fakt banalny,
włączony w bieg wydarzeń,
zgodny z procedurą;
 
prędzej czy później na porządku dziennym,
wieczornym, nocnym czy bladym porannym;
 
i oczywisty jak hasło w indeksie,
jak paragraf w kodeksie,
jak pierwsza lepsza
data w kalendarzu.
 
Ale takie jest prawo i lewo natury.
Taki, na chybił trafił, jej omen i amen.
Taka jej ewidencja i omnipotencja.
 
I tylko czasem
drobna uprzejmość z jej strony –
naszych bliskich umarłych
wrzuca nam do snu.

Wisława Szymborska
Photo by Dhivakaran S on Pexels.com
Kategorie
Bez kategorii

Puść to

Dziś podczas przygotowywania obiadu poczułam napięcie w ciele. Jakby strach znowu zaczął blokować wszystko, co robię, co chciałabym zrobić. Niekoniecznie w kontekście jedzenia.

Poczułam w sobie ciężar blokad i fałszywych przekonań, jakie noszę w sobie przez całe życie. Zaczęłam zadawać sobie pytanie, skąd to w sobie mam? Dlaczego to do mnie przyszło? Dlaczego teraz? Czułam, że to nie jest moje. To nie jest zgodne z tym, w co wierzę, czego na najgłębszych płaszczyznach pragnę i potrzebuję. Odpowiedź przyszła po chwili – zawsze jak gąbka przyjmowałam stany emocjonalne innych ludzi, zwłaszcza tych, którzy chcieli mieć na mnie wpływ. Rodziców, nauczycieli katechetek, księży etc. Nie nauczono mnie stawiania granic. Nie umiałam powiedzieć „nie”. Nie wiedziałam, kiedy mogłabym to zrobić, w jakiej sytuacji. Myśli i emocje innych przyjmowałam za swoje. Inni zawsze wiedzieli lepiej, co powinnam, a czego nie, i dlaczego. Tak że tak…

Z drżącym ze strachu i napięcia ciałem powiedziałam sobie w środku „to nie jest mój strach. To nie są moje ograniczenia. Tylko ich.”, i poczułam, jak bardzo to ze mną rezonuje. Jak bardzo wyzwala. Poczułam ulgę, moje ciało zaczęło się rozluźniać. Puściłam to, co nie było moje. Przestałam kurczowo trzymać się tego, w co nie wierzę, co nie jest zgodne z moim sercem.

To kolejny mały – wielki krok w kierunku wyzwolenia, odzyskania siebie. Krok w stronę mojej prawdy. Krok w stronę samej siebie i swoich planów.

Kategorie
Bez kategorii

Kim jesteśmy, dokąd tuptamy, drogie Mamy…?

Oddałam swoim dzieciom 6 lat życia. Podporządkowałam się im całkowicie. Nie dyskutowałam z losem, nie buntowałam się. Zrobiłam to dobrowolnie. Uznałam, że tak będzie najlepiej. Czas pokazał, że każda inna decyzja byłaby o wiele trudniejsza w realizacji, z wielu przyczyn. A teraz moje dzieci idą do szkoły i przedszkola. Nadszedł czas na odcięcie pępowiny. Nie dzieciom, lecz mnie. One beze mnie radzą sobie świetnie.

A co ze mną? Mówi się, że dziecko oddziela się od matki nie w momencie, kiedy wyprowadzi się z domu, usamodzielni się finansowo czy zmieni miasto, bo wyjedzie na studia. Dzieje się to w momencie porodu. Już nigdy nie powtórzy się ta bliskość. Z każdym kolejnym dniem dziecko jest coraz dalej. O włos, o oddech, o krok. Jego samodzielność jest na wagę złota i zachwyca każdego rodzica.

Nie chodzi mi o to, że zyskam kilka godzin dziennie na swoje sprawy, kiedy pociechy będą w swoich placówkach. Albo że wreszcie wypiję ciepłą kawę, bo z tym poradziłam sobie już dawno, kupując kubek termiczny. 😉 Podskórnie czuję, że to jest czas stworzenia siebie na nowo i stworzenie tych „swoich spraw”. Odzyskania siebie, swojej wewnętrznej równowagi, samodzielności także. Czas odkurzenia swoich marzeń i planów. Czas poszukiwania możliwości na realizowanie siebie na wielu płaszczyznach, bo do tej pory byłam mamą na dwa etaty, dzień i noc.

A kim ja jestem poza byciem mamą? Kim chcę być? Jaki przykład chcę dać swoim dzieciom, jaki wzór kobiety – żony – matki chcę im przekazać? Myślę, że to jest dobry czas na szukanie odpowiedzi na te pytania. Na założenia, czego nie chcę, także. Wierzę, że przed nami wiele lat wspólnego życia, a żadnej chwili nie uda się powtórzyć ani zatrzymać. Natomiast ja zatrzymać się potrzebuję, by podjąć decyzje zgodne z tym, co czuję, a następnie ruszyć z kopyta w życie i dotrzymywać mu kroku. Dotrzymywać kroku sobie samej i im.

„Nic dwa razy się nie zda­rza

i nie zda­rzy. Z tej przy­czy­ny

zro­dzi­li­śmy się bez wpra­wy

i po­mrze­my bez ru­ty­ny.

Choć­by­śmy ucznia­mi byli

naj­tęp­szy­mi w szko­le świa­ta,

nie bę­dzie­my re­pe­to­wać

żad­nej zimy ani lata.”

Wisława Szymborska
Kategorie
Bez kategorii

Czułość

Lubię to słowo. Ma przyjemne brzmienie i dobrą energię. Oznacza serdeczność, miłość, wrażliwość. Wyobrażasz sobie, jak by ono brzmiało wykrzyczane w złości? Co najmniej komicznie.

Czułość. Mam same dobre skojarzenia, miłe wspomnienia bliskich relacji. Kiedy ktoś nie tylko słucha, ale słyszy i rozumie. Kiedy można przejrzeć się w oczach drugiej osoby. Kiedy nikt nie ocenia, a przyjmuje bez zastrzeżeń i pozwala być sobą, w prawdzie.

Ale czy umiemy być czuli wobec samych siebie? Czy umiemy stworzyć tak bliską relację ze sobą? Słuchać siebie, przyjmować, akceptować, kochać i troszczyć się?

Kiedy ostatnio siebie przytulił_ś? Z miłością, szacunkiem i wdzięcznością. Kiedy wsłuchał_ś się w swoją ciszę, usłyszał_ś głos swojego serca?

Wszyscy doskonale wiemy, co wypada, a czego nie. A jakie są nasze pragnienia? Jakie tęsknoty? Jakie smutki? Gdzie jest nasza, moja, Twoja prawda?

Poświęć sobie czas w tym tygodniu. Usiądź jak z przyjacielem i tak słuchaj, aby usłyszeć. Przyjmij to, co usłyszysz, z akceptacją i otwartością. Bądź swoim czułym przyjacielem. Pokochaj siebie.

Kategorie
Bez kategorii

Apteczka pierwszej samopomocy

O wybuchu wojny w Ukrainie dowiedziałam się w rodzinnym domu, gdzie spędzałam z dziećmi ferie zimowe. Obecność najbliższych, dużo radości, ciepła, bliskości… Tragedia za wschodnią granicą. Strach, przerażenie, panika, lęk, bezradność, bezsilność, niedowierzanie. Nie potrafiłam tego pojąć, za wszelką cenę starałam się wyprzeć tę informację. Nie chciałam w to uwierzyć.

Wróciliśmy do domu wcześniej, niż planowaliśmy. Pamiętam dobrze ten wieczór, a w zasadzie piątkową noc, koło godz. 2. Dzieci już dawno spały, mąż także, a ja przeglądałam informacje w sieci. Siedziałam skulona na kanapie, jakbym zapadła się w siebie. Czułam napięcie w całym ciele, drżenie mięśni jakby z zimna, ucisk w klatce piersiowej, gulę w gardle, łzy w oczach, duszność. Mogę to porównać do leżenia pod stertą kamieni, a każda kolejna informacja była jak dorzucanie kolejnych ciężarów. Z trudnością łapałam oddech. Nagle przyszedł do mnie mąż, przytulił mnie i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, w jakim jestem stanie i co tak naprawdę robię sobie pochłaniając wiadomości o walce. Zaparzyłam sobie ziółka na uspokojenie, otuliłam się w ciepły koc i zaczęłam myśleć nad tym, czego potrzebuję, aby nie zatracić się w tym informacyjnym chaosie, aby nie tracić równowagi psychicznej. Przecież życie toczy się dalej, świat się nie zatrzymał. Nadal mam dom, rodzinę, dzieci i mnóstwo obowiązków każdego dnia.

Wypracowałam sobie schemat działania na ten trudny czas. Streszczę go w kilku punktach:

  1. Ograniczenie dostępu do stresujących wiadomości. Niby banał, a jednak od tego trzeba zacząć. Nikomu się nie polepszy od nieustającego aktualizowania informacji na temat wojny, a oglądanie w kółko tych samych nagrań z bombardowania czy strzelanin nie wpłynie na wynik walki. Tracimy natomiast mnóstwo energii, którą moglibyśmy wykorzystać na pozytywne działanie. Ja postanowiłam, że będę czytać doniesienia zza wschodniej granicy 2-3 razy na dzień. Absolutnie nie przed snem, ponieważ powoduje to u mnie duże problemy z zasypianiem.
  2. Wyrozumiałość. Nie wymagaj od siebie 100% w każdej dziedzinie, w której do tej pory działał_ś. Zwolnij trochę. Daj z siebie tyle, ile możesz w danym momencie. Bez wyrzutów sumienia, bez pretensji i poczucia winy. Z nadzieją, że niebawem wszystko wróci do normy.
  3. Ukochaj siebie. Właśnie teraz, w tym trudzie, stresie i lęku. Okaż sobie czułość. Rób to, co wprawia Cię w dobry nastrój. Może to być muzyka, ulubiona herbata/kawa, książka, która od dawna patrzy na nas z utęsknieniem. Może telefon do bliskiej osoby. Coraz chętniej świeci słońce, a więc spacer, najlepiej w cichym, spokojnym miejscu, w otoczeniu zieleni. Okaż szacunek swojemu stroskanemu ciału, nadwyrężonej psychice. Pokaż sobie, że umiesz i lubisz zatroszczyć się o siebie.
  4. Samoświadomość. Daj sobie czas i przestrzeń na to, co aktualnie czujesz. Jeśli masz z kim o tym porozmawiać, to super, korzystaj. Jeśli nie masz, lub nie umiesz/ nie lubisz/ nie chcesz rozmawiać, to weź kartkę, długopis i pisz, pisz i pisz. Wypisz się, przelej na papier to wszystko, co Cię męczy, co przytłacza, co przeraża, co daje nadzieję. Jest to skuteczne na wielu poziomach. Przede wszystkim nawiązujemy kontakt ze swoim wnętrzem, z emocjami i uczuciami. Uczymy się je identyfikować, lokalizować, nazywać. Oswajamy je, a to, co oswojone, już nas nie przeraża. To bardzo ważna umiejętność dla świadomego przeżywania swojego życia. Pisanie pomaga też złapać dystans wobec swoich emocji. Daje możliwość uświadomienia sobie, że nie jesteś swoim strachem, nie jesteś przerażeniem, nie jesteś tym, co czujesz. One mijają, Ty trwasz. Przelanie swojego wnętrza na papier daje poczucie ulgi. Zalecam korzystać z tego narzędzia zawsze wtedy, gdy czujemy się przytłoczeni i zdezorientowani.
  5. Joga i medytacja – mój fundament. Idealny sposób na uspokojenie natłoku myśli, ukojenie emocji, na bycie w ciele, kontakt ze sobą, uważność, samoświadomość, obecność, a także rozluźnienie napięcia w ciele, złagodzenie nerwobóli.
  6. Oddech. Nie mogę o nim nie wspomnieć. Taka podstawa, a tak często zapominamy prawidłowo oddychać. Silne nieprzyjemne emocje spłycają oddech, dlatego warto pamiętać o tym, by świadomie go wydłużać. Brać głęboki, spokojny wdech i długi wydech. Najprostsza metoda uspokojenia ciała i umysłu.
  7. Szukanie dobra. Nic tak nie uczy wdzięczności, jak świadomość, że dosłownie w jednym momencie możesz stracić wszystko… Dlatego doceniam to, co mam. Każdą drobną rzecz, każdy mały gest, każdą relację, każdą możliwość. Szukam w sobie zachwytu nad poranną kawą, nad naleśnikami z dżemem wiśniowym, śmietanką i migdałami. Poświęcam dzieciom jeszcze więcej czasu i uwagi. Jeszcze bardziej staram się wywołać uśmiech na ich pięknych, niewinnych buziach. Jeszcze bardziej dbam o relacje, pamiętam o bliskich, dzwonię, rozmawiam, spotykam się, chcę przy nich być.
  8. Gdy już zrobiliśmy wszystko, by ukoić zdruzgotane nerwy, można zastanowić się nad sposobami działania. W sieci jest mnóstwo informacji na temat sprawdzonych i bezpiecznych zbiórek na rzecz Ukrainy, a także wiele sposobów pełniejszego zaangażowania się w pomoc poszkodowanym (transport, noclegi, opieka nad dziećmi, pomoc zwierzętom etc.). Pamiętaj jednak, że możesz pomóc, ale nie musisz. Podejmij tę decyzję w zgodzie ze sobą, z tym, co czujesz i jakie masz zasoby (czasowe, finansowe, emocjonalne, zdrowotne).

To moje sposoby radzenia sobie w tej trudnej sytuacji. Może znajdziesz tutaj coś, co Cię wesprze w tym niepewnym czasie. Nie krępuj się, śmiało korzystaj. A jeśli nie, szukaj swoich własnych sposobów. Zachęcam do podróży w głąb siebie.

„What you pay attention to grows”

Geneen Roth
Kategorie
Bez kategorii

Duchowość a seks

Mam wrażenie, że kręcę się w kółko. Bardzo często dochodzę do wniosku, że kwestie, które ostatnio mnie męczą, mają wspólny rdzeń – obraz kobiety w naszej kulturze, w Kościele. Motam się pomiędzy tym, jaka jestem, a jaka powinnam być. Motam się, choć wcale tego nie chcę ani o tym nie myślę. To dzieje się zbyt głęboko, by móc szybko rozprawić się z tematem. O co konkretnie chodzi?

Ten rok obfitował w dyskusje na temat tego, co wolno kobietom, a czego absolutnie nie. Stawianie granic, świadomość swojego ciała, złość, agresja i brzydkie słowa… Takie zachowanie nie przystoi damie. Choćby nawet chodziło o obronę swoich praw, o wolność.

Jaki obraz kobiety religijnej przedstawiano mi jako wzór? Wierząca nie jest dumna ze swojego wyglądu, swojego ciała, swoich zalet, osiągnięć. Nie obnosi się tym. Nie wypada, bo to próżne. W zasadzie nie jest ich świadoma, nie ma na to czasu. Kobieta ma być czysta, pokorna, skryta i zakryta, bezpłciowa i bezcielesna, do granic uległa, oddana rodzinie i zarobiona po pachy. Ubrana tak, że nic nie widać, najlepiej w worek pokutny, bo kobiece ciało to siedlisko grzechu, źródło pokus i zła. Powinna trzymać się z dala od mężczyzn, bo chłop, jak to chłop, nie panuje nad zwierzęcym popędem. Kobieta jest za to odpowiedzialna. Oczywiście nie wolno dotykać swojego ciała, poznawać go w samotności. Cała edukacja seksualna i samoświadomość w magiczny sposób są nam dane z Niebios w chwili zawarcia związku małżeńskiego, wiadomo. Zresztą po co kobietom taka wiedza? Mąż wie wszystko. Wystarczy słuchać, przytakiwać, zgadzać się i nie wybrzydzać. Brzmi znajomo? Jak żyją nasze mamy, jak żyły babcie? Pomyśl, zapytaj, porozmawiaj. Nie wyobrażam sobie takiego życia. Właściwie nie wiem, jaką trzeba być, żeby nikt się nie czepiał. Nie zwracać na siebie uwagi, nie zabierać głosu, niczego nie chcieć, nie wyróżniać się, nie wyglądać, nie myśleć… nie istnieć? Ideał.

Jeszcze większy problem zaczyna się wtedy, gdy uroda jest ciut lepsza niż przeciętna, gdy masz coś do powiedzenia, wyróżniasz się z tłumu i nie przyjmujesz wszystkiego za pewnik. Masz wątpliwości i ciągle zadajesz pytania „Dlaczego? Po co?”. Dramat. Wtedy czujesz, że jesteś ciężarem, jesteś winna dlatego, że jesteś i jaka jesteś. Jakbyś osobiście odpowiadała za to, jakie masz ciało. Stworzone zostało na zamówienie, prawda? Brałaś udział w akcie stworzenia i ubłagałaś Boga, żeby przydzielił taki biust, takie wcięcie w talii, takie biodra i pośladki, takie nogi oraz taką twarz i włosy, żeby kusić, uwodzić i nęcić. O niczym innym nie marzysz. Zwłaszcza na Mszy. Żyjesz po to, by wodzić na pokuszenie i siać zamęt wśród księży. Wszystko po to, by czuć się potępianą podczas kazań o czystości i ideale kobiety. To temat hot number one!

Jak ładna, to zapewne głupia, pusta i łatwa, nie ma nic do powiedzenia. Znasz to? Bo ja tak. Choć nigdy nie uważałam siebie za piękność, to w poczucie winy i wstyd byłam wpędzana notorycznie. I ciągle mam z tym problem, choć myślałam, że uporałam się z tematem. Jak wspomniałam, na co dzień o tym nie myślę, ale są takie sytuacje, w których mózg staje w poprzek. Bo jak połączyć potrzebę czucia się dobrze sama ze sobą, dbania o swój wygląd z potrzebą rozwoju duchowego? Jak pogodzić wiarę z chęcią podobania się sobie i mężowi? Czy uduchowiona może być atrakcyjna? Wolno jej czuć podniecenie? Czy duchowość może być pociągająca? Czy duchowość i cielesność muszą wykluczać się wzajemnie?

Pytania może dziwne, ale gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że jestem wizażystką czyli w pracy skupiam się na wyglądzie kobiet, na tym, by bardziej podobały się sobie i innym… Gdzieś z tyłu głowy czuję wstyd, że poświęcam się czemuś tak banalnemu, próżnemu, pustemu i zbędnemu. Robię makijaże i układam fryzury. Czymże to jest wobec wieczności? „Czego to baby nie wymyślą!”. Albo z drugiej strony – jestem żoną i matką. Dzieci nie znalazłam w kapuście ani nie dobiłam targu z bocianem. Szczerze, mam problem z ułożeniem sobie w głowie, że seks nie wyklucza rozwoju duchowego w relacji. Rozwój duchowy nie blokuje seksualności. Ona też jest od Boga, choć tak marginalizowana, nawet demonizowana w Kościele. Im głębiej chcę wejść w duchowość, tym bardziej odczuwam te blokady. Im bliżej Boga, tym głośniej grzmi w mojej głowie „ale czy wypada?”. Niezła paranoja. Ot, los polskiej kobiety w polskim Kościele Katolickim. Welcome!

Gdy się uwolnię, poczuję ogromną ulgę.

Kategorie
Bez kategorii

Życie

„Życie jest czymś, co przydarza się nam w czasie, gdy jesteśmy zajęci planowaniem innych rzeczy.”

Anthony de Mello „Przebudzenie”

Jestem mistrzem okłamywania samej siebie i zagłuszania tego, co podpowiada mi intuicja, co czuję w głębi serca.

Jestem mistrzem uciekania od tego, co trudne i niewygodne, choć czasami rozwiązanie problemu okazuje się być proste i nie wymaga ode mnie wysiłku większego niż początkowy bunt i ucieczka.

Jestem mistrzem zamykania się w sobie, odcinania od świata zewnętrznego, gdy czuję się niezrozumiana i osamotniona. Pogłębiam ten stan na własne życzenie.

Jestem mistrzem racjonalizowania wszystkiego, co oddala mnie od samej siebie.

Jestem mistrzem wmawiania sobie, że świat jest czarno – biały, wszyscy powinni być „tak – tak, nie – nie” i nie istnieje nic pomiędzy. Albo kochasz, albo nienawidzisz. Albo jest cudownie i zostajesz, albo coś się psuje i uciekasz. Nie da się naprawić, prawda? Nie da się nabrać dystansu, zmienić perspektywy i zacząć to samo jeszcze raz, od początku.

Jestem mistrzem odmawiania sobie prawa do pomyłki, do błędu, wątpliwości i poszukiwań. Powinnam była urodzić się ze skonkretyzowanym planem na całe życie: od poczęcia przez zdobywanie wykształcenia, pracy w zawodzie aż do naturalnej śmierci w wieku przynajmniej 89 lat. Bo tak. Żadnych odstępstw, zmian, rozstań, gwałtownych zwrotów akcji.

Jestem mistrzem odkrywania, że życie wcale tak nie wygląda, i ponownego wracania do utartych schematów. A przecież już dostrzegam, już rozumiem, już chcę inaczej i znowu sobie zaprzeczam.

Bo czym tak naprawdę jest życie?

Czy życie jest równoznaczne z sytuacją życiową? Czasem cholernie trudną, a czasem do znudzenia spokojną. Czasem pokomplikowaną do granic możliwości, czasem do granic wypełnioną rutyną. Czy życie to to, co aktualnie się wydarza? Czy życie to wspomnienia dawnych, pięknych chwil? Tęsknota za tym, co przeminęło? Żal niewykorzystanych szans? Ach, jak to potrafi męczyć, dzień i noc. Zatracamy się w tym, czego nie ma. A może życie to cudowne plany na przyszłość? Może wiara w to, że jak on się zmieni, to będzie lepiej? Albo jak ona przestanie, to wreszcie coś się poprawi. A może znalezienie/zmiana pracy mnie uszczęśliwi? Od tej przyszłości zależy tak wiele, że nie dopuszczamy do siebie myśli, że może ona nigdy nie nadejść.

A życie toczy się dalej. Mijamy się z nim w pogoni za iluzją. Za tym, czego już nie ma lub nie będzie. Życie to ten wewnętrzny głód, którego nic, co materialne, nie może zaspokoić. Życie to nasze najgłębsze pragnienia, od których nie da się uciec. One nie przemijają wraz ze zmianą stanu konta, stanu cywilnego czy jakąkolwiek inną zewnętrzną zmianą. Nie zaspokoi ich nikt z naszego otoczenia – mąż/żona, dzieci, terapeuta, spowiednik, przyjaciel, ani nawet kochanek/kochanka. Nikt nie ugasi naszego wewnętrznego ognia, jeśli nie zajmiemy się nim my sami. A każdy z nas czuje, co powinien, a czego nie powinien zobić. Każda z nas dobrze wie, co skrywa na dnie serca.

To jest życie – energia, która popycha nas w głąb siebie, która zaprasza nas do poznania swojej prawdy i postępowania w zgodzie z nią. Życie w zgodzie z tym, co podpowiada nam serce. Życie w zgodzie z życiem. Życie pełnią życia.

Jestem mistrzem wpadania w utarte schematy, które oddalają mnie od mojej pełni.

Chcę być mistrzem powrotu.

Kategorie
Bez kategorii

Czy Bóg jeszcze jest w polskim Kościele?

Piszę to na gorąco, pełna emocji po przesłuchaniu rozmowy Magdy Mołek z reporterką Justyną Kopińską.

Podczas słuchania tej rozmowy kilka razy zalałam się łzami, zrobiło mi się słabo, niedobrze, miałam odruch wymiotny i musiałam przerwać słuchanie, żeby się opanować. A to tylko rozmowa o pracy reporterskiej dotyczącej skandali i bestialskiej przemocy osób życia konsekrowanego w polskim Kościele Katolickim. Tylko. Mrozi krew w żyłach bardziej niż najostrzejszy horror, bo to prawda, a nie fikcja kina.

Do jakiego Kościoła ja należę? W imię czego milczę i udaję, że nie wiem? Dlaczego posłałam dziecko na lekcje religii, choć tak bardzo boję się tego, że siostra zakonna będzie je straszyć grzechem, potępieniem, piekłem i wzbudzi nienawiść do ciała, pogardę wobec samego siebie? Zmiażdży kobiecość, wznieci niechęć wobec inności. Dlaczego tak bardzo boję się tego, co powiedzą inni? Dlaczego nie znajduję w sobie tej siły, która pozwoli mi odejść i tym samym stanąć w niemej obronie tych, którzy zostali okrutnie skrzywdzeni? Moja postawa nie polepszy ich sytuacji, wiem, ale z czystym sumieniem będę mogła powiedzieć: „Słyszę Twój ból, rozumiem Cię, też nie rozumiem ich, jestem z Tobą.”. Piszę to i biję się w pierś, jakbym czuła się współwinna. Może słusznie?

Ile jeszcze szamba musi wybić, żebyśmy wreszcie zauważyli ten syf i przestali się oszukiwać?

Kościół musi upaść. Innej drogi nie ma. Runie jak domino, jak domek z kart, bo jeden sprawiedliwie oskarżony i osądzony pociągnie za sobą innych, kolegów „po fachu”. Na co z niecierpliwością czekam.

A co ja teraz mogę zrobić? Stanąć w prawdzie. Z szacunkiem wobec siebie i swoich najbliższych. Z szacunku dla ofiar, które nie doczekały się zadośćuczynienia.

Jestem osobą wierzącą, ale nie ślepą.

Kategorie
Bez kategorii

Strach ma wielkie oczy

Uwielbiam Halloween. Uwielbiałam od dziecka, ale katolickie środowisko skazałoby mnie na potępienie, gdybym się do tego głośno przyznała.

Noc, mgła, pożółkłe drzewa, zapach wilgotnej trawy i ziemi, samotny spacer w świetle księżyca. Rok temu była pełnia. W domu dynie i dyniowe wypieki z korzennym aromatem, świeczki, półmrok, mroczny klimat, Harry Potter… Ale też świadomość, że jedyną pewną kwestią w życiu jest śmierć, rozmyślanie nad nią, nad swoim życiem i jego sensem, wspominanie swoich zmarłych przodków i zastanawianie się, jak wiele im zawdzięczam… Po prostu uwielbiam ten melancholijno – nostalgiczno – magiczny czas, w którym podobno granica między światem żywych i umarłych jest najcieńsza. Podobno. 😉

W szkole Halloween było zakazane. Bawiło mnie to, bo andrzejki z wróżbami co roku były organizowane. Jedne magiczne imprezy dozwolone, a inne śmiercionośne, szatańskie i złe?

Koleżanki i koledzy patrzyli na mnie podejrzliwie, gdy proponowałam zorganizowanie czegokolwiek samodzielnie w domu. Rodzice też nie tolerowali takich pomysłów. O Kościele nie wspomnę…

A może jednak wspomnę, bo warto. Znowu Kościół, który straszy, przestrzega, grozi, zastrasza, potępia, wyśmiewa, obraża tych, którzy się nie boją. W takim środowisku wzrastałam – ograniczeń religijnych, najczęściej nie popartych rzeczowymi argumentami. W środowisku ludzi, którzy żyli w strachu i bali się nawet weryfikowania tego, w co wierzą, bali się zadawania pytań, kwestionowania czegokolwiek. Bali się samodzielnego myślenia i podejmowania decyzji. Co ksiądz powiedział, to święte. Na wieki wieków amen!

A mi to nie wystarczało. We wszystkim doszukiwałam się głębi. Także w lęku, a gdy okazywał się pusty i powierzchowny – odrzucałam go. Dlatego nie boję się obchodzić Halloween w swoim domu, z dziećmi. Ten dzień to świetny pretekst do oswajania ich z przemijaniem i śmiercią. Wychowuję je w świadomości, nie w irracjonalnym strachu.

Nie mogę się już doczekać tego dnia, uwielbiam jego tajemniczą energię. 🙂 A może w tym roku, zamiast propagować amerykański zwyczaj, przedstawię dzieciom historię naszych rodzimych Dziadów? Czyż nie jest to idealny moment na rozmowy o słowiańskiej kulturze, która została zagłuszona i wykorzystana przez katolickie obrzędy religijne? Przecież w szkole nikt im o tym nie opowie. Jakby poza religią nie istniał żaden świat. A ja już wiem, że w owym „poza” dzieje się wszystko.

Świadomość, nie lęk. Nie tylko w Halloween.

Kategorie
Bez kategorii

Ten czas

Może Ty też znajdujesz się teraz w takim momencie życia, że ewidentnie coś jest nie tak?

Może całym/całą sobą czujesz, że potrzebujesz zmian?

Może Twoja sytuacja życiowa tak się pokomplikowała, że po prostu nie możesz już dłużej żyć tak, jak do tej pory?

Może przeczuwasz coś, co wymaga naprawy i to nie daje Ci spokoju?

Może intuicja popycha Cię w pewnym kierunku, ale masz obawy, bo wszyscy dookoła próbują Ci wmówić, że przesadzasz, że zgłupiał_ś i wymyślasz, a przecież inni mają gorzej…?

Może masz ochotę rzucić wszystko w cholerę i zacząć od nowa?

Może podskórnie czujesz, że powinieneś/powinnaś stanąć w obronie swoich uczuć, przekonań, wartości, choćby cały świat miał obrócić się przeciwko Tobie?

Może to jest właśnie ten czas?

Czas na zrozumienie tego, co w nas jest, co się w nas dzieje i skąd to wszystko się bierze.

Czas na uważność i kontakt ze swoim wnętrzem.

Czas na szacunek wobec swojego serca i ciała.

Czas na słuchanie intuicji.

Czas na czułość wobec siebie.

Czas na trwanie przy sobie, na okazanie sobie wierności i zaufania.

Obiecaj mi, a ja obiecam Tobie, że tak właśnie będzie. Że skupimy się na budowaniu dobrej relacji z samą/samym sobą, że będziemy wobec siebie lojalni. Bez względu na to, co powiedzą inni.

Niech to będzie Twój i mój czas.

Okaż sobie czułość.