Kategorie
Bez kategorii

Duchowość a seks

Mam wrażenie, że kręcę się w kółko. Bardzo często dochodzę do wniosku, że kwestie, które ostatnio mnie męczą, mają wspólny rdzeń – obraz kobiety w naszej kulturze, w Kościele. Motam się pomiędzy tym, jaka jestem, a jaka powinnam być. Motam się, choć wcale tego nie chcę ani o tym nie myślę. To dzieje się zbyt głęboko, by móc szybko rozprawić się z tematem. O co konkretnie chodzi?

Ten rok obfitował w dyskusje na temat tego, co wolno kobietom, a czego absolutnie nie. Stawianie granic, świadomość swojego ciała, złość, agresja i brzydkie słowa… Takie zachowanie nie przystoi damie. Choćby nawet chodziło o obronę swoich praw, o wolność.

Jaki obraz kobiety religijnej przedstawiano mi jako wzór? Wierząca nie jest dumna ze swojego wyglądu, swojego ciała, swoich zalet, osiągnięć. Nie obnosi się tym. Nie wypada, bo to próżne. W zasadzie nie jest ich świadoma, nie ma na to czasu. Kobieta ma być czysta, pokorna, skryta i zakryta, bezpłciowa i bezcielesna, do granic uległa, oddana rodzinie i zarobiona po pachy. Ubrana tak, że nic nie widać, najlepiej w worek pokutny, bo kobiece ciało to siedlisko grzechu, źródło pokus i zła. Powinna trzymać się z dala od mężczyzn, bo chłop, jak to chłop, nie panuje nad zwierzęcym popędem. Kobieta jest za to odpowiedzialna. Oczywiście nie wolno dotykać swojego ciała, poznawać go w samotności. Cała edukacja seksualna i samoświadomość w magiczny sposób są nam dane z Niebios w chwili zawarcia związku małżeńskiego, wiadomo. Zresztą po co kobietom taka wiedza? Mąż wie wszystko. Wystarczy słuchać, przytakiwać, zgadzać się i nie wybrzydzać. Brzmi znajomo? Jak żyją nasze mamy, jak żyły babcie? Pomyśl, zapytaj, porozmawiaj. Nie wyobrażam sobie takiego życia. Właściwie nie wiem, jaką trzeba być, żeby nikt się nie czepiał. Nie zwracać na siebie uwagi, nie zabierać głosu, niczego nie chcieć, nie wyróżniać się, nie wyglądać, nie myśleć… nie istnieć? Ideał.

Jeszcze większy problem zaczyna się wtedy, gdy uroda jest ciut lepsza niż przeciętna, gdy masz coś do powiedzenia, wyróżniasz się z tłumu i nie przyjmujesz wszystkiego za pewnik. Masz wątpliwości i ciągle zadajesz pytania „Dlaczego? Po co?”. Dramat. Wtedy czujesz, że jesteś ciężarem, jesteś winna dlatego, że jesteś i jaka jesteś. Jakbyś osobiście odpowiadała za to, jakie masz ciało. Stworzone zostało na zamówienie, prawda? Brałaś udział w akcie stworzenia i ubłagałaś Boga, żeby przydzielił taki biust, takie wcięcie w talii, takie biodra i pośladki, takie nogi oraz taką twarz i włosy, żeby kusić, uwodzić i nęcić. O niczym innym nie marzysz. Zwłaszcza na Mszy. Żyjesz po to, by wodzić na pokuszenie i siać zamęt wśród księży. Wszystko po to, by czuć się potępianą podczas kazań o czystości i ideale kobiety. To temat hot number one!

Jak ładna, to zapewne głupia, pusta i łatwa, nie ma nic do powiedzenia. Znasz to? Bo ja tak. Choć nigdy nie uważałam siebie za piękność, to w poczucie winy i wstyd byłam wpędzana notorycznie. I ciągle mam z tym problem, choć myślałam, że uporałam się z tematem. Jak wspomniałam, na co dzień o tym nie myślę, ale są takie sytuacje, w których mózg staje w poprzek. Bo jak połączyć potrzebę czucia się dobrze sama ze sobą, dbania o swój wygląd z potrzebą rozwoju duchowego? Jak pogodzić wiarę z chęcią podobania się sobie i mężowi? Czy uduchowiona może być atrakcyjna? Wolno jej czuć podniecenie? Czy duchowość może być pociągająca? Czy duchowość i cielesność muszą wykluczać się wzajemnie?

Pytania może dziwne, ale gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że jestem wizażystką czyli w pracy skupiam się na wyglądzie kobiet, na tym, by bardziej podobały się sobie i innym… Gdzieś z tyłu głowy czuję wstyd, że poświęcam się czemuś tak banalnemu, próżnemu, pustemu i zbędnemu. Robię makijaże i układam fryzury. Czymże to jest wobec wieczności? „Czego to baby nie wymyślą!”. Albo z drugiej strony – jestem żoną i matką. Dzieci nie znalazłam w kapuście ani nie dobiłam targu z bocianem. Szczerze, mam problem z ułożeniem sobie w głowie, że seks nie wyklucza rozwoju duchowego w relacji. Rozwój duchowy nie blokuje seksualności. Ona też jest od Boga, choć tak marginalizowana, nawet demonizowana w Kościele. Im głębiej chcę wejść w duchowość, tym bardziej odczuwam te blokady. Im bliżej Boga, tym głośniej grzmi w mojej głowie „ale czy wypada?”. Niezła paranoja. Ot, los polskiej kobiety w polskim Kościele Katolickim. Welcome!

Gdy się uwolnię, poczuję ogromną ulgę.

Kategorie
Bez kategorii

Wolność

Odkąd zaczęłam zauważać różnice między chłopcami a dziewczynkami, żałowałam, że nie urodziłam się facetem. Im wolno więcej, a mniej się wymaga. Chłopcy mogli rozrabiać, ganiać się, hałasować, brudzić, kłócić, bić, być agresywnymi, walczyć o swoje, walczyć o wpływy, przepychać się, być przebojowymi, mieć słabsze oceny w szkole, a i na wagary przymykało się oko. Bo to chłopcy, norma. A dziewczynki? One powinny być grzeczne, ciche, posłuszne, kulturalne, wiecznie uśmiechnięte, życzliwe, wstydliwe, ułożone, mieć super oceny w szkole, najlepsze sprawowanie, bez prawa do swojego zdania, bez stawiania granic, bez sprzeciwu, kłótni, ambicji i walki o swoje. Bo to niegrzeczne.

„Powinnam urodzić się facetem” – mówiłam tak, bo byłam święcie przekonana, że tak by było łatwiej. Wtedy mogłabym żyć w zgodzie z tym, czego chcę, potrzebuję, jaka jestem. Wierzyłam w to przez większość swojego życia. Dopiero w ciele mężczyzny mogłabym być prawdziwie sobą, bo jako kobieta nie spełniam oczekiwań świata. Chore!

Mam swoje zdanie, określony system wartości, ambicje, plany, marzenia, silny charakter, potrzebę stawiania granic, potrzebę wolności i samotności. Nie potrzebuję pytać mężczyzn o zdanie, zgodę czy błogosławieństwo. Nie znoszę, gdy ktoś próbuje narzucić mi, jaka powinnam być, w imię stereotypów czy innych chorych wymysłów. Nie leży mi kościelna wizja kobiecości, która krzywdzi i ogranicza. Nie zgadzam się na narzucanie z góry, co kobiecie wolno, a czego nie. Gdyby taką osobowość zamknąć w ciele mężczyzny, wszystko byłoby ok. Nikogo by to nie zdziwiło nawet w kręgach prawicowych. Ale w ciele kobiety? To brzydkie jest. To feminizm. A feee…

Gdy zaszłam w pierwszą ciążę i okazało się, że urodzę dziewczynkę… Spanikowałam. Byłam przerażona faktem, że będzie ona musiała przejść to samo, co ja, że zostanie stłamszona i uformowana od nowa zgodnie z tym, czego oczekuje otoczenie i Kościół. Nikt nie zrozumie, nie uszanuje tego, kim ona naprawdę jest, kim pragnie być. Wtedy myślałam, że tak trzeba, że inaczej się nie da, nie można. Bo przecież jedynie słuszna wizja kobiecości to ta najczystsza, pokorna, cicha, skryta, błogosławiona między niewiastami…

Wiele wody musiało upłynąć, zanim zrozumiałam, że tak się nie da żyć. To najkrótsza droga do frustracji, nałogów, depresji, nerwic i innych problemów. W imię czego? Kto najbardziej skorzysta na tym, że kobiety całkiem zrezygnują z siebie? Zapomną o ambicjach, pragnieniach, porywach serca, najskrytszych marzeniach, o swojej sile i jedności?

„Dla innych to feminizm. Dla mnie po prostu wolność”

Kategorie
Bez kategorii

Ideał kobiety.

Jakie masz skojarzenia? Naturalnie piękna, zadbana, uśmiechnięta, mądra, inteligentna, rozsądna, pokorna, cicha, ułożona, kulturalna, wyważona, odpowiedzialna, posłuszna, oddana, wierna, cierpliwa, uczuciowa, sympatyczna, ciepła, dobra, tania w utrzymaniu, bez wymagań. A co! Jak ideał, to ideał.

A teraz spójrzmy prawdzie w oczy. „Naturalne piękno” jest piękne wtedy, gdy nie ma sińców pod oczami, przebarwień i trądziku na twarzy, cellulitu ani żylaków na ciele. Najlepiej też bez PMSu i zaburzeń hormonalnych. „Zadbana” – tak, ale nie za bardzo, bo wyjdzie na to, że próżna i rozrzutna. „Uśmiechnięta”, ale nie do wszystkich i nie za głośno. „Mądra i inteligentna”, ale nie musi się tym afiszować, bo jeszcze się okaże, że przyćmi jakiegoś mężczyznę.

Idealna kobieta to taka, która spełnia wszystkie oczekiwania mężczyzny. Będzie jego matką, niańką, sumieniem, kucharką, sprzątaczką, praczką, sekretarką, księgową, doradcą, orędowniczką, adwokatką, pocieszycielką, lekarką, pielęgniarką, kochanką na zawołanie i wiele innych. Wszystko po to, by żyło im się dobrze, lepiej, wygodniej, milej, łatwiej, szybciej, przyjemniej, etc.

Wiem, że w świecie, w którym kobiety mają prawa wyborcze, pracują na wysokich stanowiskach, kształcą się, angażują w politykę, takie poddaństwo kobiet może trudniej sobie wyobrazić. Czas sobie uświadomić, że te nasze „wyobrażenia” są jeszcze rzeczywistością wielu rodzin. Skąd wiem? Wystarczy włączyć Internet i poczytać dyskusje na temat strajku kobiet. Co czytamy?: „Wariatki! Wścieklizna! Morderczynie! Lewaczki! Do garów! Zerwały się ze smyczy! Szczekają aby szczekać! Jakby były bite, to by się im strajków odechciało! Powinny w ryj dostać!”

Nie oceniam żadnego z obozów. Chcę jedynie zwrócić uwagę na fakt, że takie traktowanie ciągle ma miejsce. Powiecie: „to tylko Internet” i może macie rację. Ja jednak mam świadomość tego, że język kreuje naszą rzeczywistość, jest jej odzwierciedleniem. Chłopak, który nigdy nie widział takiego traktowania kobiet w swoim domu rodzinnym, nie będzie tego robił na zewnątrz, bo nie będzie tego znał.

Jestem wierząca, choć poza Kościołem. Czy jestem za aborcją? Nie. Czy popieram zaostrzenie prawa aborcyjnego? Nie. Czy strajkuję? Trochę. Jestem w rozdarciu.

Piszę to wszystko z perspektywy osoby, która wszędzie doszukuje się człowieka z jego własną historią.

Widzę sens w wykrzykiwanym przez kobiety na ulicach „wypierdalać!” i to sens sięgający o wiele głębiej niż prawo do decydowania o aborcji. Sama chciałabym wykrzyczeć „wypierdalać!” prosto w twarz wszystkim tym, którzy piszą, że powinnyśmy być bite. Choć pewnie źle by się to dla mnie skończyło…

Widzę sens w protestach pod kościołami i w zakłócaniu nabożeństw. Sama często miałam ochotę to zrobić, gdy na Mszy, zamiast Ewangelii, dostawałam polityczną propagandę, a w kancelarii parafialnej – żądania zapłaty bez paragonu. Wolałam jednak odejść.

Rozumiem niepokój i postawę obronną wszystkich wierzących i księży, którzy są atakowani i boją się uczestniczyć w nabożeństwach. Przemoc rodzi przemoc. Agresja rodzi agresję. Konkubinat Kościoła z partią polityczną ma swoją cenę.

Rozumiem też tych, którym obrywa się z tytułu bycia osobą wierzącą, a także z powodu popierania strajku. Tych, którzy nie chcą aborcji, ale chcą możliwości wyboru. Rozumiem tych, którzy cieszą się zamieszaniem w Kościele, bo mają nadzieję na oczyszczenie, jak również tych, którzy są dumni z kobiet walczących o swój, mój, nasz głos. Idzie nowe. Idzie lepsze. Wierzę w to.

Droga, wspaniała, cudowna, wrażliwa, kochana Kobieto! To jest Twój, mój, nasz czas! Czas na umocnienie, na rozwój, na uwierzenie w siebie, swoją, naszą siłę. Nie ważne, który obóz reprezentujesz. Spójrz na te strajki i poczuj w nich siłę, a nie lęk. To jest moc kobiecości. Moja, Twoja, nasza moc. Ramię w ramię, ręka w rękę. Solidarnie. Skoro potrafimy przewrócić kraj do góry nogami i agresywnie upominać się o swoje, Ty też będziesz potrafiła sięgnąć po to, o czym zawsze marzyłaś. Wiem, że ktoś podciął Ci skrzydła, bo bał się, że odfruniesz, ale masz w sobie siłę. Każda ją ma. A więc leć!

Drogi Mężczyzno! Jeśli poczułeś niepewność, lęk, zagrożenie podczas czytania moich słów… Nie oczekuj przeprosin. Jeśli poczułeś się urażony słowem „wypierdalać!”, nie oczekuj mojego zawstydzenia lub poczucia winy. Twoje oczekiwania pozostają Twoimi oczekiwaniami, a ja nie mam obowiązku na nie odpowiadać. Najwyższy czas pogodzić się z tym, że siła jest kobietą. Silny mężczyzna zawsze sprosta wyzwaniu.