Kategorie
Bez kategorii

Czy jestem wierząca?

To pytanie w naszym kraju, naszym kręgu kulturowym pada zawsze w odniesieniu do wiary w Boga w Trójcy jedynego, do religii jedynej słusznej – katolickiej. Bo, wiadomo, innych religii nie ma. 😉 Śmichu – chichu, a ja sama tak myślałam przez większość życia. Innej opcji nie brałam pod uwagę bo to grzech przecież. „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną!” etc. Jeśli w coś wierzysz, to wiadomo o Tobie już wszystko. Jeśli mówisz, że nie wierzysz, to też wiadomo o Tobie wszystko. Oni wiedzą. Wiedzą lepiej od Ciebie. Wszechwiedzący osądzający w imię miłości Chrystusowej.

A ja powiem Wam, że odkąd odeszłam z KK i przeszłam proces oczyszczenia, uwolnienia od ograniczających przekonań (temat grzechu, szatana, piekła, potępienia, wstydu i, oczywiście, poczucia winy miały zdecydowany wpływ na całe moje życie), poczułam wreszcie duchową wolność. Nigdy wcześniej nie byłam tak głęboko wierząca, jak teraz. Nawet wtedy, gdy chodziłam na msze i adoracje codziennie. Dlaczego tak jest? Mam swoją teorię.

Temat grzechu, szatana i zbawienia, które pochodzi z zewnątrz (w KK zbawienie przez krzyż pochodzi od boga, który jest w niebie) dotyczy wyłącznie religii. Poza nią nie ma grzechu pierworodnego – wrodzonego poczucia winy i wiecznego lęku przed potępieniem ani ślepego oczekiwania, że ktoś inny da mi to, czego najbardziej potrzebuję. Człowiek jest słaby, upada, dlatego potrzebuje księży, ekhm… znaczy bożej łaski i sakramentów, aby się oczyścić. Do kolejnego upadku, kiedy to znowu potrzebuje księdza. Sakramentu. Damn it! Kiedy wyrwałam się z tego systemu, kiedy uwolniłam się z tej hierarchii, nagle uruchomiły się w mojej głowie funkcje do tej pory zablokowane pod pretekstem grzechu. Otworzyły mi się oczy, wróciło samodzielne myślenie. Bez lęku i poczucia, że ksiądz zawsze wie lepiej. I to jest clue całej sprawy: wolność. Wolność od lęku i poczucia winy, a są to dwa potężne religijne oręża do manipulowania, wykorzystywania i zniewalania nieświadomych, zagubionych owieczek. Ta wolność mnie ocaliła.

Nie boję się potępienia, bo tu, gdzie jestem, nie ma potępienia. Potępiana byłam w kościele. Nie boję się już grzechu, bo poza religią nie ma grzechu. Nie boję się piekła, bo przez nie przeszłam i przetrwałam. Nie boję się, że nie zasłużę na zbawienie z zewnątrz, bo to obłuda. A krzyż – cierpienie wcale nie uszlachetnia. Niszczy człowieka doszczętnie, upadla, miesza z błotem. Uszlachetnia powstawanie z bagna, oczyszczenie, wewnętrzna siła. Nie ma dla mnie miejsca w religii, bo już się nie boję. Nie ma takiego argumentu w religii, bym zechciała tam zostać i nadal pozwalać na upodlenia.

Kiedy odeszłam z kościoła, przestałam się bać i zaczęłam wierzyć naprawdę. Weszłam w duchowość daleką od jakichkolwiek religii. Za lęk podziękuję, już mi wystarczy.

Religia jest dla ludzi, którzy boją się
piekła.
Duchowość jest dla tych, którzy
już tam byli.

David Bowie
Kategorie
Bez kategorii

Duchowość a seks

Mam wrażenie, że kręcę się w kółko. Bardzo często dochodzę do wniosku, że kwestie, które ostatnio mnie męczą, mają wspólny rdzeń – obraz kobiety w naszej kulturze, w Kościele. Motam się pomiędzy tym, jaka jestem, a jaka powinnam być. Motam się, choć wcale tego nie chcę ani o tym nie myślę. To dzieje się zbyt głęboko, by móc szybko rozprawić się z tematem. O co konkretnie chodzi?

Ten rok obfitował w dyskusje na temat tego, co wolno kobietom, a czego absolutnie nie. Stawianie granic, świadomość swojego ciała, złość, agresja i brzydkie słowa… Takie zachowanie nie przystoi damie. Choćby nawet chodziło o obronę swoich praw, o wolność.

Jaki obraz kobiety religijnej przedstawiano mi jako wzór? Wierząca nie jest dumna ze swojego wyglądu, swojego ciała, swoich zalet, osiągnięć. Nie obnosi się tym. Nie wypada, bo to próżne. W zasadzie nie jest ich świadoma, nie ma na to czasu. Kobieta ma być czysta, pokorna, skryta i zakryta, bezpłciowa i bezcielesna, do granic uległa, oddana rodzinie i zarobiona po pachy. Ubrana tak, że nic nie widać, najlepiej w worek pokutny, bo kobiece ciało to siedlisko grzechu, źródło pokus i zła. Powinna trzymać się z dala od mężczyzn, bo chłop, jak to chłop, nie panuje nad zwierzęcym popędem. Kobieta jest za to odpowiedzialna. Oczywiście nie wolno dotykać swojego ciała, poznawać go w samotności. Cała edukacja seksualna i samoświadomość w magiczny sposób są nam dane z Niebios w chwili zawarcia związku małżeńskiego, wiadomo. Zresztą po co kobietom taka wiedza? Mąż wie wszystko. Wystarczy słuchać, przytakiwać, zgadzać się i nie wybrzydzać. Brzmi znajomo? Jak żyją nasze mamy, jak żyły babcie? Pomyśl, zapytaj, porozmawiaj. Nie wyobrażam sobie takiego życia. Właściwie nie wiem, jaką trzeba być, żeby nikt się nie czepiał. Nie zwracać na siebie uwagi, nie zabierać głosu, niczego nie chcieć, nie wyróżniać się, nie wyglądać, nie myśleć… nie istnieć? Ideał.

Jeszcze większy problem zaczyna się wtedy, gdy uroda jest ciut lepsza niż przeciętna, gdy masz coś do powiedzenia, wyróżniasz się z tłumu i nie przyjmujesz wszystkiego za pewnik. Masz wątpliwości i ciągle zadajesz pytania „Dlaczego? Po co?”. Dramat. Wtedy czujesz, że jesteś ciężarem, jesteś winna dlatego, że jesteś i jaka jesteś. Jakbyś osobiście odpowiadała za to, jakie masz ciało. Stworzone zostało na zamówienie, prawda? Brałaś udział w akcie stworzenia i ubłagałaś Boga, żeby przydzielił taki biust, takie wcięcie w talii, takie biodra i pośladki, takie nogi oraz taką twarz i włosy, żeby kusić, uwodzić i nęcić. O niczym innym nie marzysz. Zwłaszcza na Mszy. Żyjesz po to, by wodzić na pokuszenie i siać zamęt wśród księży. Wszystko po to, by czuć się potępianą podczas kazań o czystości i ideale kobiety. To temat hot number one!

Jak ładna, to zapewne głupia, pusta i łatwa, nie ma nic do powiedzenia. Znasz to? Bo ja tak. Choć nigdy nie uważałam siebie za piękność, to w poczucie winy i wstyd byłam wpędzana notorycznie. I ciągle mam z tym problem, choć myślałam, że uporałam się z tematem. Jak wspomniałam, na co dzień o tym nie myślę, ale są takie sytuacje, w których mózg staje w poprzek. Bo jak połączyć potrzebę czucia się dobrze sama ze sobą, dbania o swój wygląd z potrzebą rozwoju duchowego? Jak pogodzić wiarę z chęcią podobania się sobie i mężowi? Czy uduchowiona może być atrakcyjna? Wolno jej czuć podniecenie? Czy duchowość może być pociągająca? Czy duchowość i cielesność muszą wykluczać się wzajemnie?

Pytania może dziwne, ale gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że jestem wizażystką czyli w pracy skupiam się na wyglądzie kobiet, na tym, by bardziej podobały się sobie i innym… Gdzieś z tyłu głowy czuję wstyd, że poświęcam się czemuś tak banalnemu, próżnemu, pustemu i zbędnemu. Robię makijaże i układam fryzury. Czymże to jest wobec wieczności? „Czego to baby nie wymyślą!”. Albo z drugiej strony – jestem żoną i matką. Dzieci nie znalazłam w kapuście ani nie dobiłam targu z bocianem. Szczerze, mam problem z ułożeniem sobie w głowie, że seks nie wyklucza rozwoju duchowego w relacji. Rozwój duchowy nie blokuje seksualności. Ona też jest od Boga, choć tak marginalizowana, nawet demonizowana w Kościele. Im głębiej chcę wejść w duchowość, tym bardziej odczuwam te blokady. Im bliżej Boga, tym głośniej grzmi w mojej głowie „ale czy wypada?”. Niezła paranoja. Ot, los polskiej kobiety w polskim Kościele Katolickim. Welcome!

Gdy się uwolnię, poczuję ogromną ulgę.

Kategorie
Bez kategorii

Perspektywa

Jestem wysoko wrażliwa. Gdy odkryłam w sobie tę cechę, szybko przekonałam się, że jest ona dla mnie błogosławieństwem. Umiem słuchać i czytać ludzi. Pamiętam o tym, co jest dla nich ważne, co lubią, czego nie. Nawet wtedy, gdy sobie tego nie życzą. 😉 Jestem uczciwa i wierna w relacjach. Bardzo ważne jest dla mnie to, co czują ludzie wokół mnie. Nie potrafię przejść obojętnie wobec bezbronnych, zwłaszcza dzieci i osób starszych. Ważne są dla mnie zwierzęta, sposób ich traktowania przez ludzi. A gdy stykam się z tematami niezwykle trudnymi, jak tragedie, choroby i inne, na które zwyczajnie nie mam wpływu… Wtedy wrażliwość staje się przekleństwem. Współodczuwam ten ból, bunt, złość, wściekłość, rozżalenie, rozpacz, beznadzieję i płaczę z bezradności.

Dlatego moja relacja z Kościołem Katolickim jest ostatnio tak burzliwa. Gdy dowiaduję się o kolejnych nadużyciach duchownych, kolejnych aferach seksualnych, kolejnych tragicznie zranionych osobach, które nie doczekały się sprawiedliwości, zwyczajnie mnie to przerasta. Chcę krzyczeć, płaczę, potrzebuję uciec. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego, podejmuję kolejną decyzję o apostazji. Chcę się odciąć i zapomnieć. Chciałabym, żeby taka instytucja nie istniała.

Kilka lat temu przeżyłam poważny bunt wobec KK. Odsunęłam się na bezpieczną odległość i poczułam ulgę. Wtedy pierwszy raz zapragnęłam dokonać apostazji. Z tęsknoty za duchowością weszłam w buddyzm. Odnalazłam tam wiele odpowiedzi na nurtujące mnie pytania i pewnie bym została, gdyby nie fakt, że zabrakło mi nastawienia na relację. To jest właśnie dla mnie najpiękniejsze w duchowości – wiara rozumiana jako relacja. Wtedy przyszedł kolejny, jeszcze większy bunt, bo zatęskniłam za Kościołem, od którego tak bardzo chciałam uciec. Pech chciał, że natrafiłam na jezuitów publikujących swoje treści na Instagramie i tak mnie poruszyło to, o czym mówili, że postanowiłam wrócić.

Mój powrót nie był natychmiastowy ani prosty. Wymagał przygotowania do spowiedzi, którą zaczęłam rozumieć zupełnie inaczej niż dotychczas, i znalezienia kapłana, któremu mogłabym zaufać i powierzyć swoje zmagania. Zwróciłam się z tym do jezuitów, oczywiście. A gdy ten dzień nadszedł, był pełen pokoju, radości, wzruszenia i nadziei. Zostałam przyjęta taka, jaka jestem, z każdą swoją wątpliwością, całym żalem, bólem i pretensją, z moją prawdą. To było naprawdę piękne. Ale nie trwało długo.

Pewne osoby medialne bardzo dbają o to, by wszystkie księżowskie afery ujrzały światło dzienne. Ja uważam, że to bardzo dobrze. Ktoś musi to robić. Ktoś musi patrzeć księżom i biskupom na ręce. Skoro oni sami nie potrafią sobie radzić z własnym syfem, potrzebne są osoby z zewnątrz. A im bardziej wrogo nastawione, tym rozliczenia będą bardziej drobiazgowe. Czekam na efekty z niecierpliwością, ale świadomość kolejnego skandalu, braku odpowiedzialności ze strony sprawców oraz ich bezkarność dobijają mnie tak, że nie mam siły się podnieść. I znowu bunt, rozrywająca bezsilność i znowu chcęć ucieczki, bo nie chcę być kojarzona z tą instytucją gnijącą od środka.

A gdzieś tam na dnie serca tli się relacja z Bogiem tak piękna i tak głęboka, że nikt ani nic nie może się z tym równać. Gdybym chciała się jej wyrzec, musiałabym wyrzec się samej siebie. Taka wiara w połączeniu z moją wrażliwością skutecznie utrudniają mi zachowanie zdrowego dystansu, złapanie balansu. Spalam się to w jednej, to w drugiej skrajności. Iskry lecą, popiół się sypie. Jak żyć?

Po jednej z rozmów z moim duchowym mistrzem (jezuitą, tak dla odmiany) zrozumiałam, że tylko ode mnie zależy, którą drogę wybiorę, po której stronie chcę być, jak rozłożę akcenty na tej drodze. To, na czym się skupiam, może mnie budować i umacniać, a może też rozbić i zniszczyć. Nie zmienię całego świata ani sytuacji w Kościele, ale mogę wybrać, po co chcę sięgać, czym się karmić, które treści chcę smakować. To w mojej sytuacji zmienia wszystko. Perspektywa. Niby proste i oczywiste, ale jak to zrobić?

Dziś pierwsza niedziela Adwentu, czyli czas przygotowań na narodziny Chrystusa. Moich własnych przygotowań na spotkanie z kimś dla mnie bardzo ważnym. Ważniejszym niż wszystkie inne relacje, jakie mam. To takie osobiste, delikatne i intymne. Dlatego postanowiłam oczyścić ten czas z treści, które ranią, niszczą i bolą. Świadomość tego, że ludzie wytwarzają śmieci wcale nie oznacza, że mamy je wszystkie trzymać w swoich domach. A zatem najbliższe tygodnie przeznaczam na sprzątanie, kolejny poziom oczyszczenia i nastawiania wrażliwości na inne tory. Zaczęłam od zapisania się na „Świętowanie Codzienności” – propozycja jezuitów na przeżycie Adwentu. Dziś startujemy, wszystko przede mną, więc nie mam recenzji, tylko duże nadzieje. 😉 Następnym krokiem jest zapisanie się na fundament Ćwiczeń Duchowych według metody św. Ignacego Loyoli. Zastanawiam się teraz, dlaczego tak późno wpadłam na taki pomysł… Dlaczego dopiero teraz chcę sięgnąć po coś, co mam w zasięgu ręki od kilkunastu lat? Może musiałam dojrzeć i poczuć, że naprawdę tego potrzebuję. Może musiałam najpierw powiedzieć stanowcze „nie” temu, co mnie wewnętrznie rozwala, żeby zrobić miejsce na nowe. Przestać karmić się śmieciami, żeby poczuć smak tego, co dobre.

Nie jestem naiwna. Mam świadomość tego, że sensacyjne informacje o skandalach duchownych nadal będą do mnie docierać, będą ranić i boleć. Jednak mocno wierzę w to, że im bardziej zagłębię się w relację z Nim, tym łatwiej mi będzie odnaleźć spokój w moim wewnętrznym chaosie. Czy to się uda? Trzymajcie kciuki.

Kategorie
Bez kategorii

Czy Bóg jeszcze jest w polskim Kościele?

Piszę to na gorąco, pełna emocji po przesłuchaniu rozmowy Magdy Mołek z reporterką Justyną Kopińską.

Podczas słuchania tej rozmowy kilka razy zalałam się łzami, zrobiło mi się słabo, niedobrze, miałam odruch wymiotny i musiałam przerwać słuchanie, żeby się opanować. A to tylko rozmowa o pracy reporterskiej dotyczącej skandali i bestialskiej przemocy osób życia konsekrowanego w polskim Kościele Katolickim. Tylko. Mrozi krew w żyłach bardziej niż najostrzejszy horror, bo to prawda, a nie fikcja kina.

Do jakiego Kościoła ja należę? W imię czego milczę i udaję, że nie wiem? Dlaczego posłałam dziecko na lekcje religii, choć tak bardzo boję się tego, że siostra zakonna będzie je straszyć grzechem, potępieniem, piekłem i wzbudzi nienawiść do ciała, pogardę wobec samego siebie? Zmiażdży kobiecość, wznieci niechęć wobec inności. Dlaczego tak bardzo boję się tego, co powiedzą inni? Dlaczego nie znajduję w sobie tej siły, która pozwoli mi odejść i tym samym stanąć w niemej obronie tych, którzy zostali okrutnie skrzywdzeni? Moja postawa nie polepszy ich sytuacji, wiem, ale z czystym sumieniem będę mogła powiedzieć: „Słyszę Twój ból, rozumiem Cię, też nie rozumiem ich, jestem z Tobą.”. Piszę to i biję się w pierś, jakbym czuła się współwinna. Może słusznie?

Ile jeszcze szamba musi wybić, żebyśmy wreszcie zauważyli ten syf i przestali się oszukiwać?

Kościół musi upaść. Innej drogi nie ma. Runie jak domino, jak domek z kart, bo jeden sprawiedliwie oskarżony i osądzony pociągnie za sobą innych, kolegów „po fachu”. Na co z niecierpliwością czekam.

A co ja teraz mogę zrobić? Stanąć w prawdzie. Z szacunkiem wobec siebie i swoich najbliższych. Z szacunku dla ofiar, które nie doczekały się zadośćuczynienia.

Jestem osobą wierzącą, ale nie ślepą.

Kategorie
Bez kategorii

Strach ma wielkie oczy

Uwielbiam Halloween. Uwielbiałam od dziecka, ale katolickie środowisko skazałoby mnie na potępienie, gdybym się do tego głośno przyznała.

Noc, mgła, pożółkłe drzewa, zapach wilgotnej trawy i ziemi, samotny spacer w świetle księżyca. Rok temu była pełnia. W domu dynie i dyniowe wypieki z korzennym aromatem, świeczki, półmrok, mroczny klimat, Harry Potter… Ale też świadomość, że jedyną pewną kwestią w życiu jest śmierć, rozmyślanie nad nią, nad swoim życiem i jego sensem, wspominanie swoich zmarłych przodków i zastanawianie się, jak wiele im zawdzięczam… Po prostu uwielbiam ten melancholijno – nostalgiczno – magiczny czas, w którym podobno granica między światem żywych i umarłych jest najcieńsza. Podobno. 😉

W szkole Halloween było zakazane. Bawiło mnie to, bo andrzejki z wróżbami co roku były organizowane. Jedne magiczne imprezy dozwolone, a inne śmiercionośne, szatańskie i złe?

Koleżanki i koledzy patrzyli na mnie podejrzliwie, gdy proponowałam zorganizowanie czegokolwiek samodzielnie w domu. Rodzice też nie tolerowali takich pomysłów. O Kościele nie wspomnę…

A może jednak wspomnę, bo warto. Znowu Kościół, który straszy, przestrzega, grozi, zastrasza, potępia, wyśmiewa, obraża tych, którzy się nie boją. W takim środowisku wzrastałam – ograniczeń religijnych, najczęściej nie popartych rzeczowymi argumentami. W środowisku ludzi, którzy żyli w strachu i bali się nawet weryfikowania tego, w co wierzą, bali się zadawania pytań, kwestionowania czegokolwiek. Bali się samodzielnego myślenia i podejmowania decyzji. Co ksiądz powiedział, to święte. Na wieki wieków amen!

A mi to nie wystarczało. We wszystkim doszukiwałam się głębi. Także w lęku, a gdy okazywał się pusty i powierzchowny – odrzucałam go. Dlatego nie boję się obchodzić Halloween w swoim domu, z dziećmi. Ten dzień to świetny pretekst do oswajania ich z przemijaniem i śmiercią. Wychowuję je w świadomości, nie w irracjonalnym strachu.

Nie mogę się już doczekać tego dnia, uwielbiam jego tajemniczą energię. 🙂 A może w tym roku, zamiast propagować amerykański zwyczaj, przedstawię dzieciom historię naszych rodzimych Dziadów? Czyż nie jest to idealny moment na rozmowy o słowiańskiej kulturze, która została zagłuszona i wykorzystana przez katolickie obrzędy religijne? Przecież w szkole nikt im o tym nie opowie. Jakby poza religią nie istniał żaden świat. A ja już wiem, że w owym „poza” dzieje się wszystko.

Świadomość, nie lęk. Nie tylko w Halloween.

Kategorie
Bez kategorii

Słowa życia

„<<Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem.>>

A wielu pośród Jego uczniów, którzy to usłyszeli, mówiło: <<trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?>> Jezus jednak, świadom tego, że uczniowie Jego na to szemrali, rzekł do nich: <<To was gorszy? A gdy ujrzycie Syna Człowieczego wstępującego tam, gdzie był przedtem? To Duch daje życie; ciało na nic się zda. Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i są życiem. Lecz pośród was są tacy, którzy nie wierzą.>> Jezus bowiem od początku wiedział, którzy nie wierzą, i kto ma Go wydać. Rzekł więc: <<Oto dlaczego wam powiedziałem: Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli nie zostało mu to dane przez Ojca. >> Od tego czasu wielu uczniów Jego odeszło i już z Nim nie chodziło. Rzekł więc Jezus do Dwunastu: <<Czyż i wy chcecie odejść?>> Odpowiedział Mu Szymon Piotr: <<Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Bożym. >>”

J 6, 55. 60 -69. Ewangelia z dnia 22.08.2021.

Bóg chyba czyta mojego bloga i tak mi odpowiedział…

Kategorie
Bez kategorii

Powroty

Wróciłam do sakramentów. Po kilku latach przerwy, która była spowodowana brakiem zrozumienia, niewłaściwą oceną sytuacji, pomyłką czy jakkolwiek da się to jeszcze nazwać. To bardzo trudny i złożony temat. Jeszcze bardziej bolesny, dlatego nie chcę wdawać się w szczegóły. Nie dziś. Przez ponad rok bardzo tego powrotu chciałam, tęskniłam za Eucharystią, za tą formą spotykania Boga. Potrzebowałam i pragnęłam. Prawo przyciągania zakłada, że nasze myśli i pragnienia kreują naszą rzeczywistość, tak więc trafiłam na ludzi, którzy dodali mi otuchy, wzbudzili nadzieję, pokierowali, wyprowadzili z błędu i pomogli wrócić na łono Kościoła.

Radość, szczęście, ulga, spełnienie, pokój, wdzięczność, ukojenie. Emocje tak silne, że pod ich wpływem, zaraz po powrocie do domu, nagrałam z mężem piosenkę z jakże wymownym tekstem: „Niebo nie jest odległe. Ono zaczyna się tam, gdzie początek ma Twoje pragnienie.” (Do odsłuchania na naszym kanale YouTube – Emocjofia. 😉 ).

Emocje mają to do siebie, że szybko mijają. Życie weryfikuje wszystko. Zazdroszczę tym, którzy potrafią należeć do Kościoła, jednocześnie całkowicie ignorując to, co dzieje się na jego szczycie, zwłaszcza tym polskim. Ja nie umiem. Halo? Jak Wy to robicie? Pytam szczerze – jak?

Jak widzieć Boga tam, gdzie pogarda, nienawiść, obojętność, brak odpowiedzialności za swoje czyny, brak zrozumienia, miłości, empatii, brak prawdy?

Jak doszukiwać się Ewangelii w wypowiedziach, które są jej całkowitym zaprzeczeniem?

Jak wytłumaczyć sobie, że tak już jest, po prostu, i zmienić się nie da? Jak zaakceptować? Jak ominąć i iść spokojnie dalej?

Ja nie umiem. Naprawdę nie umiem i dlatego cierpię. Boli mnie każda niepoprawna wypowiedż pana odzianego w purpurę, boli nazywanie ludzi ideologią, boli podejście do pedofilii i homoseksualizmu w Kościele, bolą podwójne standardy, bo co wolno biskupowi, to nie nam… Wiadomo. Są równi i równiejsi wobec prawa. Boskiego także.

Wróciłam, bo pragnęłam powrotu. Tylko co teraz? Co dalej?

Jak patrzeć, żeby nie widzieć?

Mówi się, że Kościół jest naszą matką. Szkoda tylko, że taką matką, z którą chcę mieć jak najmniej wspólnego… Matką, która nie widzi krzywdy swoich dzieci, odrzucenia, samotności, łez, cierpienia, potrzeb serca.

Może nadszedł czas, by przestać łączyć Boga z tą upadającą instytucją? Może trzeba przestać naiwnie wierzyć, że On tam jeszcze jest i panuje nad tym, co się dzieje? Ja na Jego miejscu usiadłabym pod warszawską siedzibą Konferencji Episkopatu Polski, rozłożyła ręcę w akcie bezradności i zwyczajnie się popłakała… Z nadzieją, że panów w purpurze porzuszą te łzy.

Kategorie
Bez kategorii

Grzech

Nauczono mnie w dzieciństwie, że grzech oddziela nas od Boga. Człowiek jest słaby, skażony grzechem pierworodnym. Wąż skusił Ewę, Ewa Adama i poszło na cały świat. Wszyscy więc upadamy z natury. Oczywiście, piszę to wszystko w wielkim skrócie.

Katechizm Kościoła Katolickiego głosi:
1849 Grzech jest wykroczeniem przeciw rozumowi, prawdzie, prawemu sumieniu; jest brakiem prawdziwej miłości względem Boga i bliźniego z powodu niewłaściwego przywiązania do pewnych dóbr. Rani on naturę człowieka i godzi w ludzką solidarność. Został określony jako „słowo, czyn lub pragnienie przeciwne prawu wiecznemu” (św. Augustyn).

1855 Grzech śmiertelny niszczy miłość w sercu człowieka wskutek poważnego wykroczenia przeciw prawu Bożemu; podsuwając człowiekowi dobra niższe, odwraca go od Boga, który jest jego celem ostatecznym i szczęściem.
Grzech powszedni pozwala trwać miłości, chociaż ją obraża i rani.

1857 Aby grzech był śmiertelny, są konieczne jednocześnie trzy warunki: „Grzechem śmiertelnym jest ten, który dotyczy materii poważnej i który nadto został popełniony z pełną świadomością i całkowitą zgodą” (Jan Paweł II).”

Podsumowując – grzech jest wykroczeniem, jest czynem, słowem lub pragnieniem przeciwko Bogu. Powszedni obraża i rani miłość w człowieku, a śmiertelny niszczy.

Zawsze byłam uważna na kazaniach w kościele czy na lekcjach religii w szkole. Wychowano mnie w przekonaniu, że grzeszę, bo taką mam paskudną i ohydną naturę, bo mam nędzne ciało pełne grzesznych żądz, a do tego jestem kobietą, a wiadomo, że to od Ewy wszystko się zaczęło. Bardzo dobrze pamiętam rekolekcje, na których uczestnicy mieli wypisać na kartkach swoje największe słabości, a potem przybić je za pomocą gwoździ do drewnianego krzyża. Zupełnie tak, jak Chrystusa ukrzyżowano. To było dla mnie tak mocne przeżycie, że dochodziłam do siebie przez kilka dni… Z naturą i ciałem nie wygrasz, stąd ciągle te same słabości, upadki i grzechy – odwracanie się od Boga i zrywanie z Nim relacji, a przez to ciągła potrzeba spowiedzi – nawrócenia, powrotu do bliskości z Bogiem.

Wszyscy wierzący znają to doskonale. Ale… Czy to nie wygląda trochę na czysto ludzkie zmaganie, spisane z góry na porażkę? Grzeszymy, bo taka nasza natura. Ranimy Boga, potem Go przepraszamy i prosimy o wybaczenie. Potem jakiś czas jesteśmy czyści i grzeczni, aż znowu nasza grzeszna natura wygra i odwróci nas od Boga. Tym bardziej, jeśli w grę wchodzą nałogi. Paranoiczne błędne koło!

Jeśli doświadczasz autentycznie bliskiej relacji z Bogiem, doświadczasz pełni, Twoje najgłębsze pragnienia są zaspokajane w obfitości, to jakim cudem jesteś w stanie odwrócić się od tego i zerwać tę relację? Czy będąc w szczęśliwym małżeństwie, pełnym miłości i wszystkiego, czego potrzeba, da się tak nagle odwrócić i zerwać? W imię czego? Słabej natury? Czym zatem tak naprawdę jest owa „grzeszna natura”? I czy da się w ogóle zerwać relację z Bogiem?

„Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata”

J 1, 29.

Cofnijmy się zatem do historii grzechu pierworodnego. Wąż zwiódł człowieka, bo wmówił mu, że Bóg coś ukrywa, że człowiek nie żyje w pełni lecz w nieświadomości. Zrodziło się pragnienie skosztowania owocu z drzewa poznania dobra i zła. Człowiek uwierzył, że w Bogu nie ma pełni ani prawdy, że trzeba szukać poza Nim. Czujecie to? To jest największy grzech, z którego wynikają wszelkie upadki i słabości. Uczynki moralnie naganne są dopiero wynikiem naszego odwrócenia się od Boga, a nie przyczyną. Najpierw musisz uwierzyć, że w Bogu nie znajdziesz tego, czego szukasz, żeby zacząć szukać poza Nim – grzeszyć.

To jest największy problem i powód, dla którego wracamy do konfesjonału z ciągle tą samą listą przewinień. Bo uwierzyliśmy, że Bóg jest zbyt daleko, by zajmować się nami. Daliśmy sobie wmówić, że On nie zaspokoi naszych potrzeb, a nasze szczęście jest ciągle gdzieś poza zasięgiem sieci, a nie w Nim. Szukamy spełnienia w posiadaniu rzeczy i/lub ludzi, we władzy, używkach, wszędzie, tylko nie w Źródle. To nas rani, ranimy tym innych. Im dalej jesteśmy od Źródła, tym bardziej wierzymy iluzji, złudzeniom i nie pozwalamy Miłości, by nas przemieniała.

„Ja przyszedłem po to, aby [owce] miały życie, i miały je w obfitości”

J 10, 10.

Czy coś to w Tobie zmienia?

Kategorie
Bez kategorii

Kobieta w Kościele

„Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina”

Spowiedź powszechna

Co czujesz, gdy widzisz, czytasz, wypowiadasz te słowa? Jak je rozumiesz? Czemu jesteśmy winni? I dlaczego właśnie my?

Kiedy myślę o przynależności do Kościoła Katolickiego, od razu nasuwa mi się poczucie winy i wstyd. Piszę to wszystko z perspektywy kobiety. A bo znowu nie jestem taka, jak być powinnam – czysta, łagodna, cicha, posłuszna, skryta, pokornego serca i błogosławiona między niewiastami. A bo znowu jakiś ksiądz na kazaniu powtarzał, że tego nie wolno, tego nie wolno i tamtego też nie, a ja mam zupełnie inne zdanie, które nikogo nie obchodzi. Bo za głupiutka jestem na czytanie „Dzieł” Jana od Krzyża czy „Jezusa z Nazaretu” Ratzingera i nikt z księży nie chce ze mną o tym rozmawiać. Za to każdy wie, co powinnam czytać – oczywiście „Dzienniczek” Faustyny i Ewangelię wg Mateusza, no maksymalnie Teresę Wielką, ale Ewangelia wg Jana już będzie za trudna (a własnie tę lubię najbardziej). Bo oczywiste jest, że na spotkaniu wspólnoty, gdzie są kobiety i księża, to one przygotują kawę, herbatę, jedzenie i po wszystkim posprzątają. Przecież księża nie będą brudzić świętych rączek. A tak w ogóle to kobieta nabiera znaczenia dopiero wtedy, gdy wyjdzie za mąż i dzieci urodzi. Wcześniej to właściwie nie wiadomo, kim jest i po co. A kiedy, nie daj Boże, czegoś od księdza chce lub ma coś do powiedzenia… O zgrozo. Najlepiej niech trzyma dystans społeczny, bo jeszcze swoją obecnością skusi mężczyznę, jak Ewa Adama, i będzie drama.

„Każda kobieta powinna być przepełniona wstydem, przez samo tylko myślenie, że jest kobietą”

św. Klemens Aleksandryjski

A co, jeśli nie chcę już więcej czuć się winna, zawstydzona i głupsza? Co, jeśli chciałabym być i czuć się na równi z mężczyznami w Kościele? Nie zamierzam domagać się zaraz prawa do święceń kapłańskich. Mnie się marzy być traktowaną tak, jak w Piśmie Świętym Jezus traktował kobiety. On nie zaczął rozmowy z Samarytanką od nadania jej jakichś praw ani nie potrzebował zaznaczyć w szczególny sposób, że teraz oto od tej chwili będzie ją uważał za równą sobie, godną i wartą rozmowy, wbrew panującym normom społecznym. On po prostu tak ją traktował, z szacunkiem, miłością, zrozumieniem, bez potrzeby wywyższania się i podkreślania tego, że kobieta jest gorszej kategorii. Rozmawiali jak równy z równym. Piękne. Ale czy wykonalne?

Klerykalizm w Polsce zaszedł już tak daleko, że księża nie mają prawa się mylić. Każde ich słowo jest uznane za święte, a każdy czyn to cud niepojęty. Im mniejsza miejscowość, tym większy majestat, tym chętniej księża mówią ludziom, co mają robić i jak żyć. Kobietom zwłaszcza. Tylko co z kobietami, które nie chcą ślepo powielać schematów i nie wpisują się w stereotyp pokornej służebnicy kapłańskiej i matki – Polki poddanej mężowi? Co z tymi, które chcą od życia czegoś więcej, niż tylko obsłużyć męża i wychować dzieci? Czy jest w Kościele miejsce dla dojrzałych kobiet bez męża i dzieci? Co z tymi, które nie zachwycają się emocjonalnością Faustyny, za to słowa Jana od Krzyża chłoną jak sucha ziemia wodę? Czy blondynka może czytać książki Ratzingera? I czy spotkam kiedyś mądrego i odważnego kapłana, który udzieli mi odpowiedzi?

Przytoczone sytuacje nie są zmyślone, choć wydają się zbyt śmieszne, aby były prawdziwe.

Kategorie
Bez kategorii

Byłem, Jestem, Będę.

„Zatrzymajcie się i wiedzcie, że Ja jestem Bogiem,

jestem ponad narodami, jestem ponad ziemią!”

Psalm 46

Bóg, Jestem, Sędzia, Opatrzność, Wszechmogący, Jahwe, Ojciec, Święty, Alfa i Omega, Najwyższy, Pan, Przedwieczny, Wiekuisty, Dobry Pasterz, Ojciec Niebieski, Wszechojciec, Wszechwładny, Król Niebios, etc…

Kim jest Twój Bóg? Jak Go nazywasz? Co ta nazwa oznacza? Czy nadawanie Bogu imienia zbliża Cię do Niego? Czy da się nadać Mu imię? Da się Go zamknąć w słowa? Co znaczy „Bóg”?

Pytania trudne i kluczowe. Jak często je sobie zadajemy? Ja nie znam Twoich odpowiedzi. Możesz je znaleźć jedynie w sobie. W ciszy i samotności. Odrzucając wszystko, co do tej pory było oczywiste, proste i łatwe. Odrzucając przekonania, wychowanie, środowisko, lekcje religii i kazania w kościele. Kwestionując wszystko, co pewne, co do tej pory tworzyło Twój świat.

Bo czy świat, który znasz, tak naprawdę jest Twój? Czy bliska Ci jest religia, w której Cię wychowano? Czy modlitwa, której Cię nauczono, daje Ci ukojenie? Czy jest odpowiedzią na pragnienie? Czy wiara wypływa z głębi Twojego serca, z Twojej istoty? Czy może jest jedynie obowiązkiem narzucanym Ci od najmłodszych lat? Kim jest Twój Bóg? Czy wierzysz w Boga? Czy wierzysz Bogu?

Ja zadaję sobie te pytania od lat. Na początku nie wiedziałam, gdzie szukać odpowiedzi. Walczyłam z wartościami, z których wyrosłam, a które mi nie wystarczały. Walczyłam z przekonaniami, środowiskiem i Kościołem, ale to była walka z wiatrakami. Gdy wreszcie opadłam z sił, odpuściłam i postanowiłam nabrać dystansu, żeby odpocząć. Przestałam szukać winnych za moje zagubienie i frustracje. Zaczęłam szukać ciszy, żeby móc wreszcie usłyszeć samą siebie. Z ciszą przyszło oczyszczenie, odarcie z warstw, w które obrosłam przez prawie 30 lat życia. Trochę bolało. Trochę motałam się pomiędzy pragnieniem swojej prawdy, a lękiem przed tym, co zastanę. Wyjście ze strefy komfortu nie jest przyjemne ani łatwe. Tym bardziej, że wymagało to ode mnie ograniczenia uzależniających relacji, w których szukałam tej prawdy, siebie i każdej odpowiedzi.

Nie oczekuj, że będzie łatwo. Nie będzie. Odpowiedzi same do Ciebie nie przyjdą. Nikt nie poda Ci sensu Twojego życia na tacy. Jeśli Ty nie znasz swojej prawdy, któż ma ją znać? Jeśli Ty nie znasz swoich wartości, któż może je odkryć i docenić? Kto do Ciebie dotrze, jeśli Ty nie znasz drogi do siebie?

A w tym wszystkim jest On – Bóg, Prawda, Istota, Esencja, Absolut, Rzeczywistość Ostateczna, Świadomość. Kryje się w ciszy, która jest przestrzenią do spotkania. Tam, gdzie nie ma już miejsca na pytania czy wątpliwości. Nie ma miejsca na słowa ani doświadczenia. To, co tam spotkasz, przekracza wszystkie wyobrażenia, definicje, oczekiwania, wartości, przykazania i zasady. Wszystko, co znasz, co jesteś w stanie pojąć. Przekracza Ciebie. Jeśli w to wejdziesz, nie będzie odwrotu. Nic już nie będzie takie samo. Stracisz wątpliwości, przywiązania, poczucie braku sensu, zagubienie, osamotnienie i pustkę. Co możesz zyskać? Relację tak głęboką, że zapragniesz zmienić się dla niej.